PropertyValue
rdf:type
rdfs:label
  • Pieśń jak trucizna IV
rdfs:comment
  • Acra siedziała w pokoju Taya przy kominku, czytając księgę w przy świetle buzującego ognia. Księga dotyczyła szczegółów teorii, z którą się nie zgadzała, która jednak ją fascynowała. Kiedy drzwi się otwarły i usłyszała kroki Taya, dokończyła akapit, zanim podniosła głowę. "Siedziałam tu cały wieczór! Gdybym wiedziała, że się tak spóźnisz, przyniosłabym sobie więcej do czytania", zażartowała. Kiedy jednak zobaczyła twarz Taya i stan jego ubrania, natychmiast spoważniała. "Co się stało? Nic ci nie jest?" "Za późno. Zabiłem ją." "Co teraz zrobisz?" spytała szeptem Acra. "Jesteś Dagoth-Tython."
dcterms:subject
dbkwik:pl.elder-scrolls/property/wikiPageUsesTemplate
dbkwik:pl.elderscrolls/property/wikiPageUsesTemplate
abstract
  • Acra siedziała w pokoju Taya przy kominku, czytając księgę w przy świetle buzującego ognia. Księga dotyczyła szczegółów teorii, z którą się nie zgadzała, która jednak ją fascynowała. Kiedy drzwi się otwarły i usłyszała kroki Taya, dokończyła akapit, zanim podniosła głowę. "Siedziałam tu cały wieczór! Gdybym wiedziała, że się tak spóźnisz, przyniosłabym sobie więcej do czytania", zażartowała. Kiedy jednak zobaczyła twarz Taya i stan jego ubrania, natychmiast spoważniała. "Co się stało? Nic ci nie jest?" "Poszedłem zobaczyć się z moją niańką z dzieciństwa, Edebah", powiedział zmienionym głosem. "To była nagła zmiana planów. Nie wiedziałem, że ona jest w Twierdzy Smutku." "Szkoda, że nie wiedziałam, gdzie się wybierasz." Acra wstała powoli z fotela. "Z przyjemnością bym ją poznała." "Za późno. Zabiłem ją." Acra nabrała powietrza w płuca, patrząc uważnie na zamarłą twarz Taya. Wzięła go za rękę. "Może lepiej opowiedz mi wszystko od początku." Tay pozwolił jej zaprowadzić się w głąb pokoju, gdzie usiadł przy kominku, mrugając, wpatrzony w płomienie. Spojrzał na srebrny pierścień, który wciąż miał na palcu. "Zanim ją zabiłem, dała mi ten pierścień. To pieczęć Rodu Dagoth. Powiedziała mi, że do mnie należało to dziedzictwo, i że Pieśń, którą ciągle słyszę, ta sama, która sprawiła, że kiedyś zabiłem innego chłopca, a potem Edebah, to pieśń moich przodków." Zamilkł. Acra uklękła przy nim, głaszcząc jego dłoń z pierścieniem. "Opowiedz mi więcej." "Mój nauczyciel, Kena Gafrisi, powiedział nam, że Ród Dagoth był przekleństwem Morrowind. Że kiedy został zniszczony na końcu Wojny, sama ziemia westchnęła z ulgą." Tay zamknął oczy. "Widzę to zniszczenie. Nawet słyszę je w Pieśni. Edebah powiedziała mi, że pięć Rodów po Wojnie zaadoptowało sieroty z Rodu Dagoth, wychowując je w swoich własnych tradycjach. Myślałem, że jest szalona albo kłamie, ale nie - kłamstwem były te wszystkie lata, kiedy żyłem jako Indoril." "Co teraz zrobisz?" spytała szeptem Acra. "Edebah powiedziała mi, że mam iść za Pieśnią ku mojemu przeznaczeniu", Ta zaśmiał się gorzko. "Ale Pieśń kazał mi ją zabić, więc nie jestem pewien, czy powtórzyłaby te radę. Muszę opuścić Twierdzę Smutku. Zanim się zorientowałem, co robię, podpaliłem jej dom. Zawołano straże. Nie wiem, dokąd pójdę." "Masz wielu przyjaciół, którzy otoczą cię opieką, jeśli udowodnisz, że stoisz na czele odradzającego się Szóstego Rodu", Acra ucałowała pierścień. "Pomogę ci ich odnaleźć." Tay wpatrywał się w nią, nie rozumiejąc. "Czemu miałabyś mi pomagać?" "Kiedy sądziłeś, że jestem twoją kuzynką z Rodu Indoril, nie przeszkodziło ci to w sypianiu ze mną, choć mogło to być kazirodztwo", odparła Acra, patrząc mu prosto w oczy. "I ja słyszę Pieśń. Nie tak mocno, jak ty, ale za to ja nigdy nie usiłowałam jej zagłuszyć. Nauczyła mnie więcej, niż ci żałosni kapłani w ogóle potrafią. Wiedziałam, że w rzeczywistości nazywam się Dagoth-Acra, i że mam brata." "Nie", powiedział Tay przez zaciśnięte zęby. "Kłamiesz." "Jesteś Dagoth-Tython." Tay z całej siły odepchnął Acrę i wybiegł z pokoju. Gnając przez hall, usłyszał za sobą kroki Kalkoritha. Rytm Pieśni narastał w jego głowie i sercu. "Kuzynie", mówił Indoril. "Czy słyszałeś o pożarze--" Tay wyjął sztylet i odwrócił się, zatapiając go aż po rękojeść w gardle Kalkoritha. "Kuzynie", syknął. "Nie jestem twoim kuzynem." Ulice Twierdzy Smutku rozświetlała czerwona łuna pożaru, który rozprzestrzeniał się po wąskich uliczkach dzięki silnemu wiatrowi, który wiał bezustannie, jak gdyby sam Dagoth Ur pochylał się nad miastem, podtrzymując ogień rozpalony przez swojego dziedzica. Strażnik, biegnący w kierunku pożaru, zatrzymał się na widok Taya, który z zakrwawionym ostrzem w dłoni stał, chwiejąc się na nogach, przed drzwiami domu Kalkoritha. "Coś uczynił, serjo?" Tay rzucił się w stronę lasu. Peleryna powiewała za nim, wydęta wiatrem. Strażnik rzucił się w pościg, wyciągając miecz. Nie musiał nawet zaglądać do wnętrza domu. Potrafił rozpoznać mordercę. Tay gnał przez las całymi godzinami. Pieśń pchała go naprzód. Po jakimś czasie przestał słyszeć za plecami kroki strażnika. Wreszcie drzewa przerzedziły się. Przed sobą widział tylko wodę i powietrze. Klif. Sto stóp urwiska opadającego do Morza Wewnętrznego. Pieśń mówiła mu "Nie". Ciągnęła go na północ, roztaczając przed nim słodką obietnicę odpoczynku wśród przyjaciół. Więcej, niż przyjaciół - ludzi, którzy będą go wielbić jako dziedzica rodu Dagoth. Kiedy powoli zbliżał się do krawędzi urwiska, Pieśń nabrała groźniejszego tonu, ostrzegając go, by nie próbował uniknąć swego losu. Śmierć nie była ucieczką. Tay splunął, przeklinając swój Ród, i głową w dół skoczył w przepaść. Na wyspie Gorne trwał kolejny piękny dzień, pierwszy od tygodni, którym Baynarah mogła naprawdę się nacieszyć. Wuj Triffith miał ważnych gości, członków rodu przybyłych z daleka, musiała więc uczestniczyć w każdym obiedzie, spotkaniu, ceremonii. Pamiętała, że jako dziecko gorąco pragnęła uwagi. Teraz nic nie cieszyło jej bardziej, niż dzień wolnych od takich obowiązków. Była tylko jedna rzecz, którą chciałaby zrobić, a która wymagała siedzenia w domu: napisanie listu do kuzyna. Ale to mogło zaczekać do wieczora. On przecież nie napisał do niej ani słowa od wielu dni. To musiał być wpływ tej dziewczyny, Acry. Nie, żeby Baynarah jej nie lubiła; wiedziała jednak, że pierwsza miłość może być bardzo absorbująca. Tak przynajmniej mówiły księgi. Spacerując leniwie po porośniętej kwiatami łące Baynarah była tak zatopiona w swoich myślach, że nie usłyszała wołania swojej służącej, Hihimy. Aż podskoczyła ze zdziwienia, kiedy młoda służka podbiegła do niej, zdyszana. "Serjo", powiedziała oddychając ciężko. "Chodź proszę! Morze wyrzuciło ciało! To twój kuzyn, Sejo Indoril-Tay!"