abstract | - To był chyba piątek. Usiadłszy na ławeczce przed domem, cieszył się możliwością życia oraz brakiem obowiązków przed długim weekendem. Relaksując się usłyszał krzyki dzieci. To była mała wieś. Ów dzieci znały wszystkich i wszyscy znali dzieci, które gdy potrzebowały pomocy prosiły o nią kompletnie losową osobę. Tym razem padło na niego. Krzyki zbliżały się oraz wołały go po imieniu. Spojrzał w stronę dzieci. Spodziewając się czegoś w rodzaju... sam nie wiedział... kłopotów z powodu domku na drzewie, poczęstunkiem z malin, wiecie -typowych dziecięcych spraw, lecz zobaczył coś paskudnego. Jedno z dzieci niosło na rękach kotka. Prawdopodobnie rozjechanego przez samochód. Wiecie, że zwłoki psów i kotów nieszczęśliwie potrąconych przez samochody często pozostają na drodze, później są znajdywane przez dzieci. Tak było i tym razem. Dlatego spanikował. I co miał im powiedzieć? Dzieci podeszły do niego, dziewczynka trzymająca kotka oczywiście najbliżej. Jednak zamiast usłyszeć typowe pytania, na przykład co mu się stało, usłyszał coś, co nim wstrząsnęło. Usłyszał słowa dziewczynki: - On się rusza. - Bzdura. Na pewno im się wydawało. Być może osunął się na jej rękach czy coś w tym stylu. Zaraz... dlaczego trzymała go na rękach? Mniejsza z tym. Też będzie go musiał teraz wziąć na ręce. Położył go na stole czując na sobie ciekawskie spojrzenia. Głowę kotka można było opisać krótkim zwrotem: to co z niej zostało. Widać kierowca przejechał kołem po głowie. Coś jednak go tknęło i postanowił sprawdzić bicie serca. Po chwili wzdrygnął się tą paradoksalną i odrażającą ideą. Przecież to nie truchło nie miało głowy - jak miałoby żyć? Mimo to przyłożył rękę do piersi zwierzęcia. Odskoczył jak poparzony. - To żyje! - wykrzyknął. Po około trzech sekundach padły jego ostatnie słowa. To się rusza.Kategoria:Opowiadania
|