PropertyValue
rdfs:label
  • Straszny Labirynt
rdfs:comment
  • Ta historia zdarzyła się naprawdę. Ta historia jest o mnie i moich znajomych. A mianowicie: Pewnego dnia wybrałam się ze znajomymi na wycieczkę samochodową nad wodę. Jechaliśmy i jechaliśmy, podróż wydawała się wlec w nieskończoność, aż w pewnym momencie coś trzasnęło i samochód stanął. Wszyscy po kolei wyszliśmy z pojazdu i zaczęliśmy się rozglądać co jest wokół. Wszyscy się rozglądali i wiecie co nas otaczało? Las... zero ludzi, zero budynków, no nic. SAMA PUUSTKAAA... - Natalka!!! Gdzie jesteś!? - Ej patrz... to jest LABIRYNT!!! - Uciekaj! Szybko! Ruszaj się!!! - Ruszaaaaj!!!
dcterms:subject
abstract
  • Ta historia zdarzyła się naprawdę. Ta historia jest o mnie i moich znajomych. A mianowicie: Pewnego dnia wybrałam się ze znajomymi na wycieczkę samochodową nad wodę. Jechaliśmy i jechaliśmy, podróż wydawała się wlec w nieskończoność, aż w pewnym momencie coś trzasnęło i samochód stanął. Wszyscy po kolei wyszliśmy z pojazdu i zaczęliśmy się rozglądać co jest wokół. Wszyscy się rozglądali i wiecie co nas otaczało? Las... zero ludzi, zero budynków, no nic. SAMA PUUSTKAAA... Po chwili koleżanka powiedziała, że ma pilną potrzebne skorzystania z ubikacji, podeszła, pokazała w którą stronę będzie iść i pobiegła sama. Staliśmy i czekaliśmy, długo nic się nie działo. Minęła chyba godzina, a jej nadal nie było. Zniecierpliwiłam się i zaczęłam bać się o nią, że coś się stało. Podeszłam do kolegi i zapytałam, czy może ze mną iść, bo się troszkę boję o koleżankę. Zgodził się, więc powiedziałam reszcie (czyli zostało jeszcze 3 osoby. Jedna dziewczyna dwóch chłopaków), że idziemy we dwoje szukać koleżanki. I po chwili byliśmy już w głębi lasu i krzyczeliśmy razem : - Natalka!!! Gdzie jesteś!? Ale nic, nikt się nie odzywał. W końcu szarpnęłam kolegę i zaczęłam biec, a on za mną. W pewnym momencie odwróciłam się, patrząc gdzie on jest, aż w końcu w coś walnęłam i upadłam. On podbiegł do mnie i pomógł mi wstać. Popatrzyliśmy się w co uderzyłam... Wiecie co to było? Jakiś jeden duży budynek, cały obrośnięty jakimiś krzakami. Znalazłam wejście do tego budynku i zawołałam kolegę. - Ej patrz... to jest LABIRYNT!!! Wbiegłam do środka labiryntu i zaczęłam szukać. Na myśli miałam tylko odnaleźć koleżankę. Po chwili biegnięcia w labiryncie zobaczyłam, że z jednej ścianki coś wystaje. Zawołałam kolegę i podeszliśmy, a tam.... moja koleżanka... leżała już martwa... cała we krwi... Zaczęłam się rozglądać po pomieszczaniu. Stał duży stół, a na nim noże i różne inne ostre narzędzia. Ale nic po za tym. Weszłam jeszcze kawałek do pomieszczenia, a tam... stał jakiś wysoki mężczyzna, trzymający duży tasak, zakrwawiony. Schowałam się, nie zauważył mnie... Widziałam tylko jak brutalnie podniósł moją koleżankę i równie brutalnie rzucił ją na stół. A po chwili wbił jej nóż w nogę. Widząc to cicho pisnęłam, ale ten facet usłyszał mnie i odwrócił się w moją stronę. Zaczęłam pędzić na łeb, na szyję, chciałam już wyjść stamtąd i zapomnieć o tym co widziałam, ale kolega, który był za mną nawet nie drgnął, był jak... zahipnotyzowany. Zaczęłam na niego krzyczeć: - Uciekaj! Szybko! Ruszaj się!!! A on nic. Nadal nic. Stało odwrócony w moją stronę... a po chwili... z jego ust wypływała krew, a potem runął na ziemię, a za nim stał ten facet, trzymający nóż wbity przed chwilą w mego kolegę. Zaczęłam biec, uciekać... biegłam coraz szybciej... nie wiedziałam ile już biegnę, ale dla mnie to była wieczność. Biegłam i biegłam, aż po kilku minutach, godzinach, nie wiem ile upłynęło, ale po 'tym' czasie znalazłam wyjście i wybiegłam z labiryntu. Rozglądnęłam się, by zlokalizować gdzie się znajduję i po chwili popędziłam do samochodu. Gdy dobiegłam zobaczyłam drugiego kolegę leżącego z wbitym tasakiem w ciało. Weszłam do auta, a tam siedział trzecie kolega. Popatrzyłam się na niego, a po chwili wydarłam się: - Ruszaaaaj!!! Po chwili popatrzyliśmy się w tym samym czasie na siebie i ruszył do przodu. Po kilku minutach wyjechał w lasu na drogę. Poczułam ulgę, że nie jesteśmy już w tym wstrętnym lesie. Po 30 minutach byłam już w domu. Pobiegłam zapłakana do rodziców i opowiedziałam im wszystko co się wydarzyło. Następnie zabrałam swoich rodziców i poszłam do rodziców znajomych. Zapukaliśmy do jednego domu, a potem do następnych dwóch. Gdy wszystkim rodzicom znajomych obeszliśmy i opowiedzieliśmy co się stało, pobiegłam do domu zapłakana. Była już noc. Wszyscy spali, tylko ja nie. Nie mogłam zasnąć, myśląc cały czas o znajomych. Po prostu bałam się spać, bo myślałam, że ten mężczyzna przyjdzie do mnie w nocy i mnie zabije. Ale jednak w pewnym momencie zasnęłam nie wiedząc kiedy, ale poszłam spać. Następnego dnia przed domem stała policja - ze trzy radiowozy policyjne. Gdy się ubrałam, wyszłam na podwórko, od razu podszedł do mnie policjant. Chciał, żebym mu zeznała, co się tam wydarzyło... więc opowiedziałam wszystko po kolei, co i jak. Na samym końcu przesłuchania policjant zapytał czy go zaprowadzę do tego labiryntu. Po długim namyśle zgodziłam się, ale powiedziałam mu, że się strasznie boję. Powiedział, że nie ma się czego bać. Będziemy mieć dobrą ochronę. A więc po kilku minutach wszyscy wsiedli do samochodów i pojechaliśmy do labiryntu. Jadąc cały czas myślałam o znajomych których widziałam... - Już... Jesteśmy na miejscu... - powiedziałam wystraszona. Policjanci od razu wyszli z radiowozów i pobiegli do labiryntu. Ja z rodzicami i kilkoma policjantami siedziałam w samochodzie.Po jakiejś godzinie policjanci wyszli z labiryntu. Pierwszych 4 było totalnie zakrwawionych... myślałam, że to już koniec. Po nas... ale po chwili wyszła reszta policjantów i kilku z nich trzymało tego mężczyznę. On popatrzył się na mnie jakby chciał powiedzieć Zginiesz jak Ci twoi znajomi. I po chwili mężczyzna był już w radiowozie jadącym do więzienia. A ja? Ja zostałam odwieziona do domu. Wysiadając z radiowozu wraz z rodzicami, podziękowałam za złapanie i zamknięcie mężczyzny, który zabił moich znajomych, i poszłam do domu. Mogłam już normalnie się wyspać. Codziennie modliłam się o moich 'martwych' znajomych, codziennie o nich myślałam i obwiniałam siebie za to, że to ja powinnam tam leżeć zamiast mojej koleżanki. Nigdy nie zapomnę tego co mi się przydarzyło. I nikomu... ale to nikomu tego nie życzę... A więc UWAŻAJCIE na siebie... bo ta historia może się przydarzyć także Wam...