rdfs:comment
| - O godzinie szóstej profesor dał znak do odjazdu. Żywność, bagaże, narzędzia, broń i duża ilość wody słodkiej, uzbieranej w skałach, wszystko to znajdowało się już na naszej barce. Jan stanął u steru. Oderwałem sznur, który trzymał łódź na brzegu i wyruszyliśmy na morze. W chwili, kiedy opuszczaliśmy nasz mały port, stryj wyjął swój notes z nazwami odkrytych miejscowości, i chciał zapisać imię portu. Mianowicie chciał nazwać go mojem imieniem. — Mój stryju, chciałbym zaproponować inne imię? — Jakie? — Port Małgorzaty, to będzie bardzo pięknie wyglądało na mapie. — Niech więc będzie port Małgorzaty.
|
abstract
| - O godzinie szóstej profesor dał znak do odjazdu. Żywność, bagaże, narzędzia, broń i duża ilość wody słodkiej, uzbieranej w skałach, wszystko to znajdowało się już na naszej barce. Jan stanął u steru. Oderwałem sznur, który trzymał łódź na brzegu i wyruszyliśmy na morze. W chwili, kiedy opuszczaliśmy nasz mały port, stryj wyjął swój notes z nazwami odkrytych miejscowości, i chciał zapisać imię portu. Mianowicie chciał nazwać go mojem imieniem. — Mój stryju, chciałbym zaproponować inne imię? — Jakie? — Port Małgorzaty, to będzie bardzo pięknie wyglądało na mapie. — Niech więc będzie port Małgorzaty. I oto wspomnienie mojej ukochanej Małgosi uwieczniło się w naszej wyprawie. Z północo-wschodu dął wicher, płynęliśmy więc z niezmierną szybkością. Po upływie godziny stryj mój mógł doskonałe określić szybkość biegu łodzi. — Jeśli będziemy tak wciąż jechali, to w przeciągu dwudziestu czterech godzin zrobimy trzydzieści mil drogi i niezadługo ujrzymy brzeg przeciwny. Nie odpowiedziałem nic na to i usiadłem na przodzie tratwy. Przed mojemi oczami rozciągało się olbrzymie morze. Duże fale podrzuciły łódź w górę, a gdzie niegdzie ukazywały się srebrzyste płomyki elektryczności. Wkrótce ziemia znikła nam z przed oczu, cisza zapanowała dookoła i gdyby nie poruszania wiosłem, wszystko zdawałoby się bez ruchu. File:'Journey to the Center of the Earth' by Édouard Riou 40.jpg Ku południowi ukazały się nad nami w ogromnej liczbie alki, poczem umieściły się na falach, wydobywając długiemi dziobami z głębi wód rośliny morskie. Wielkość tych ptaków była nadzwyczajna. Widziałem alki rozmaite, ale takich olbrzymich w życiu swem nie oglądałem. Prócz ptactwa widzieliśmy jeszcze mnóstwo jaszczurek i różnokolorowych węży. Wieczór nadszedł i tak, jak poprzedniego dnia, stan elektryczności nie zmieniał się wcale, zarówno w dzień, jak i w nocy był on jednakowy. Po kolacji ułożyłem się u stóp masztu i natychmiast usnąłem. Jan nieruchomy siedział przy sterze, pozwalając płynąć łódce samopas, wiatr był tak pomyślny, że można było puścić łódkę na los szczęścia. Od czasu naszego odpłynięcia z portu Małgorzaty, profesor Lidenbrock obarczył mię notowaniem swych obserwacji, opisem interesujących zjawisk, kierunku wiatru, szybkości jazdy, wogóle notowaniem wszelkich uwag, dotyczących tej dziwnej żeglugi W południe Jan przygotował wędkę, uwiązał na końcu sznurka, kawałek mięsa i zanurzył ją w wodzie. Dwie godziny minęły i nic się me złapało. Czyżby wody te były nie zamieszkane przez ryby? Otóż nie. Poczuliśmy wstrząśnienie wędki, Jan zaś wyciągnął rybę, która chybotała się na sznurku. — Ryba! — wykrzyknął stryj. — To jesiotr! — zawołałem. Profesor przyjrzał się rybie, lecz nie podzielał mego zdania. Była to ryba o łbie płaskim, zaokrąglonym, paszczę miała bezzębną, ciało bez ogona. Ryba ta podobna do jesiotra, nie była nim jednak, — Po krótkim namyśle stryj mój rzekł do nas: — Ryba ta należy do wygasłego gatunku ryb, których ślady zachowały się tylko w gruntach przedpotopowych. — A do jakiej rodziny należy ta ryba? — Do Ganoidów, rodziny Cefalaspidów... Rodzaj Pterychtis, przysiągłbym na to! Ale ta, którą mamy przed sobą jest nader oryginalną, gdyż jest niewidomą. — Niewidomą! — Nietylko niewidomą, ale brak jej zupełnie organu wzroku. Spojrzałem. Rzeczywiście. Ale może to tylko przypadek. Zapuściliśmy wędkę z powrotem. Ocean ten musiał być obficie zarybiony, gdyż w dwie godziny nałapaliśmy mnóstwo takich samych bezocznych ryb, jak również Dipterydy, też pozbawione wzroku. Ten niespodziany połów powiększył nasze zapasy żywności. Wziąłem do ręki lunetę i zacząłem obserwować morze. Było ono zupełnie pustynne, nie widać na niem było jednej wysepki. Jesteśmy jeszcze pewnie daleko od brzegów. Spojrzałem w powietrze. Taksamo w niem nic nie żyło i nie poruszało się. Alki suną wciąż po falach, wyławiają ryby i morskie rośliny, w powietrzu nie unoszą się wcale. File:'Journey to the Center of the Earth' by Édouard Riou 41.jpg Zacząłem marzyć o dawnych, bardzo dawnych czasach, wywołując różne wspomnienia tego, co czytałem kiedykolwiek w swem życiu i zapomniałem o wszystkiem: o tem, że jadę morzem, że obok mnie siedzi profesor i przewodnik. Naraz usłyszałem głos stryja: — Co ci się stało? Nie byłem w stanie odpowiedzieć, tak dalece zatopiony byłem w marzeniach. Oczy moje, zwrócone na pytającego, nie widziały nic zgoła. — Uważaj Axelu, bo wpadniesz do morza! W tejże chwili Jan gwałtownie przytrzymał mnie za rękę i jeśliby nie jego przezorność, wpadłbym niechybnie w morze. — Czy on oszalał? — wykrzyknął profesor. — Czyś chory? — Nie, tylko przeżywałem chwilę złudzeń. Ale to już minęło. Czy wszystko idzie dobrze? — Doskonale! wiatr dobry, morze piękne! płyniemy szybko i wkrótce dojedziemy do celu. Na te słowa powstałem, obejrzałem horyzont, ale brzegów żadnych nie było jeszcze widać.
|