About: dbkwik:resource/x94LiSM2C7TH-IpfFST63w==   Sponge Permalink

An Entity of Type : owl:Thing, within Data Space : dbkwik.webdatacommons.org associated with source dataset(s)

AttributesValues
rdfs:label
  • W krainie białych niedźwiedzi/II/13
rdfs:comment
  • Jasper Hobson postanowił, nie czekając dłużej, opuścić wyspę. O pół do dwunastej z rana zaprzężono psy do sanek, renifery do wozów ciężarowych, poczem skierowano się ku przylądkowi Michel, skąd właściwie wyprawa miała wyruszyć. Powietrze było spokojne, niebo szarawe, tylko wspaniała zorza północna widniała na skraju horyzontu. – Żegnaj, żegnaj siedzibo nasza! – rzekła Mrs. Paulina Barnett, wyciągając do niej rękę. Poczem wszyscy w milczeniu ruszyli ze smutkiem w sercach w dalszą drogę. – Przypuszczam, że nie przebyliśmy więcej nad dziesięć mil, – odpowiedział Jasper Hobson. – Pan, panie Jasper?
Tytuł
  • |1
dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg==
  • [[
dbkwik:resource/WglBShsp9V9mYtToH6YeZw==
  • Rozdział
  • Część II
dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA==
  • [[
adnotacje
  • Dawny|1925 r
dbkwik:wiersze/pro...iPageUsesTemplate
Autor
  • Juliusz Verne
abstract
  • Jasper Hobson postanowił, nie czekając dłużej, opuścić wyspę. O pół do dwunastej z rana zaprzężono psy do sanek, renifery do wozów ciężarowych, poczem skierowano się ku przylądkowi Michel, skąd właściwie wyprawa miała wyruszyć. Powietrze było spokojne, niebo szarawe, tylko wspaniała zorza północna widniała na skraju horyzontu. Karawana posunęła się najpierw wzdłuż lesistego pagórka na wschód od jeziora Barnett; przy zakręcie wszyscy mimowoli obejrzeli się rzucając ostatnie spojrzenia na domostwa, które opuszczali na zawsze. W świetle zorzy północnej rysował się mglisto przylądek Bathurst i białe zarysy zagrody. A nad wszystkiem unosił się dym dogasającego ogniska, jak gdyby ostatnie tchnienie wytężonego wysiłku ludzkiego, który poszedł na marne! – Żegnaj, żegnaj siedzibo nasza! – rzekła Mrs. Paulina Barnett, wyciągając do niej rękę. Poczem wszyscy w milczeniu ruszyli ze smutkiem w sercach w dalszą drogę. O pierwszej podróżni dotarli do przylądka Michel bez wielkich trudności, warstwa lodowa bowiem na wyspie była dość jednolita. Niestety! inny był wygląd pola lodowego. Widniały na niem w głębi zatory, lodowe góry, wśród których z jakimże trudem znaleźć było można przejście! Ku wieczorowi przebyto już kilka mil na tej zlodowaciałej przestrzeni i należało pomyśleć o spoczynku. Podróżni wydrążyli naprędce, na modłę Eskimosów i Indjan, schroniska „snow-houses” w masach lodowych, poczem, posiliwszy się mięsem suszonem, wsunęli się do otworów cieplejszych, niżby się to zdawać mogło. Przed udaniem się na spoczynek jednak Mrs. Paulina Barnett spytała się porucznika, czy nie mógłby określić długości przebytej drogi? – Przypuszczam, że nie przebyliśmy więcej nad dziesięć mil, – odpowiedział Jasper Hobson. – Dziesięć na sześćset! – zawołała podróżniczka. – Tym sposobem podróż nasza trwać będzie trzy miesiące! – Może nawet dłużej, proszę pani! – rzekł Jasper Hobson, – pospieszać wszakże nie możemy. Nie jest to śnieżna równina, którą zdążaliśmy w przeszłym roku, do przylądka Bathurst, lecz pole lodowe, uginające się pod ciężarem swych zwałów, zniekształcone, trudne do przebycia! Niejedna przeszkoda nas czeka i nie jestem pewny, czy będziemy mogli ją przezwyciężyć! W każdym razie najpoważniejszą rzeczą nie jest dotrzeć szybko, lecz w dobrem zdrowiu i będę bardzo szczęśliwy, jeżeli nie zabraknie nikogo z nas po przybyciu do fortu Reliance. Obyśmy mogli tylko stanąć na ziemi za trzy miesiące! Uważałbym to za szczęśliwe zrządzenie niebios! Noc przeszła spokojnie, Jasper Hobson wszakże zasnąć nie mógł. Wsłuchiwał się on w złowróżbne odgłosy, świadczące, że pole lodowe nie jest ściśle zwarte, a tem samem, że głębokie szczeliny muszą je dzielić, uniemożliwiając połączenie ze stałym lądem. Zresztą przed odjazdem porucznik zwrócił uwagę na obecność zwierząt w okolicy. Znaczyło to, że jakaś nieprzezwyciężona przeszkoda zatrzymywała je w obrębie wyspy. Jasper Hobson jednak nie mógł zwlekać z odjazdem. Musiał wyczerpać wszystkie środki, żeby się dostać do stałego lądu przed odwilżą, nie zważając na to, czy dosięgnie celu, lub zmuszony będzie powrócić. Jasper Hobson, opuszczając faktorję, spełnił tylko swój obowiązek. Nazajutrz, 23 listopada podróżni nie mogli przebyć nawet dziesięciu mil z powodu napotkanych trudności. Pole lądowe było poszarpane niezwykle, a w niektórych miejscach potworzyły się nieprzebyte zatory nagromadzone naporem kry. Oczywiście, że karawana złożona z tylu zaprzęgów nie mogła przejść przez te zwarte masy lodu, ani torować sobie drogi narzędziem. Niektóre z tych zatorów podobne były do ruin zburzonego miasta. Niektóre zaś z nich wznosiły się na trzysta do czterystu stóp nad poziomem pola dźwigając na swym szczycie kłęby lodu o równowadze niestałej, tak że przy pierwszem lepszem wstrząśnieniu mogły stoczyć się na podobieństwo lawin. File:'The Fur Country' by Férat and Beaurepaire 083.jpg To też okrążając te ogromy zlodowaciałe, należało dawać wielkie baczenie. Nie można było ani podnieść głosu, ani pobudzać zwierząt trzaskaniem z bata. Najmniejsza bowiem nieostrożność mogła spowodować nieszczęście. Nic więc dziwnego, że wobec tego rodzaju przeszkód, zmuszających ciągle do zbaczania od wytkniętego kierunku, podróżni posuwali się zwolna. Dość powiedzieć, że aby uczynić jedną milę na wschód, musieli drogą dziesięciomilową okrążać zator lodowy. Wszelako dotąd lód pod ich stopami był pewny. Wkrótce jednak nieprzezwyciężone przeszkody miały zagrodzić im drogę. 24-go, ominąwszy szczęśliwie zwał lodowy, podróżni dotarli do miejsca, gdzie wprawdzie powłoka lodowa była równiejsza, zapewne dlatego, że bardziej oddalona od nurtujących prądów morskich, lecz poprzecinana niezamarzniętemi szczelinami. Temperatura była względnie łagodna, termometr bowiem wskazywał trzydzieści cztery stopnie Fahrenheita ( +1°, 11 Cels.). Woda słona tymczasem zamarza dopiero przy kilku stopniach mrozu. Zwarte części lodowe przypłynęły z miejscowości położonych bliżej bieguna i utrzymywały się w stanie stałym dzięki swej własnej temperaturze; ale przestrzeń południowa morza Polarnego nie była jednolicie zamarznięta, a, co więcej, padał ciepły deszcz wpływający ujemnie na spoistość powłoki lodowej. Owego to dnia podróżni napotkali na swej drodze szczelinę pełną wody, szerokości nie większej nad sto stóp, lecz ciągnącej się na mil kilka. Podróżni szli dwie godziny wzdłuż zachodniego krańca szczeliny, chcąc ją okrążyć i podążyć znów na wschód; końca jej jednak dojrzeć nie mogli. Zatrzymano się więc, aby zbadać położenie. Jasper Hobson w towarzystwie sierżanta Long uszedł jeszcze ćwierć mili, śledząc bacznie długość szczeliny i przeklinając łagodną zimę, która dotykała go tak boleśnie. File:'The Fur Country' by Férat and Beaurepaire 084.jpg – A jednak przejść trzeba, – odezwał się sierżant Long, – gdyż zatrzymać się w tem miejscu nie możemy. – Tak, przejść trzeba, – odpowiedział porucznik Hobson, – gdyż na północ, czy na południe, musimy okrążyć szczelinę. Ale czy minąwszy ją nie natrafimy na inną, która znów okrążyć będzie trzeba, i tak ciągnąć się może bez końca dopóki trwa ta opłakana pogoda! – To też musimy się o tem przekonać, panie poruczniku, – rzekł sierżant. – Tak, trzeba, sierżancie Long, – odparł głosem stanowczym porucznik, – gdyż inaczej moglibyśmy ujść sześćset mil drogi, okrążając szczeliny i zawracając, a przebyć zaledwie połowę odległości, dzielącej nas od celu. Tak trzeba iść dalej, przekonać się o stanie pola lodowego, co też zamierzam uczynić! Poczem, nie wymówiwszy ani słowa więcej, Jasper Hobson rozebrał się szybko, wskoczył do wody i ze zręcznością sprawnego pływacza, po kilku rzutach dostał się do przeciwległego brzegu, gdzie niebawem zniknął w cieniu gór lodowych. Po kilkugodzinnej wycieczce Jasper Hobson powrócił zmęczony do obozu. Oznajmił on Mrs. Paulinie Barnett i sierżantowi Long, że pole lodowe było niedostępne dla podróży. – Być może, że człowiek sam jeden bez żadnego ładunku przejśćby mógł, karawana zaś nigdy! Szczeliny mnożą się w takiej ilości ku południu, że nie sanki, lecz okręt byłby nam potrzebny! – A zatem, jeśli dla jednego człowieka droga ta jest dostępna, – rzekł sierżant Long,– czy nie powinien jeden z nas podążyć nią, aby dać znać o naszem położeniu? – Właśnie zamierzam to uczynić, – rzekł Jasper Hobson. – Pan, panie Jasper? – Pan, panie poruczniku? Dwa te okrzyki, równocześnie wydane, przekonały porucznika, o ile jego postanowienie było nieoczekiwane i niewczesne! On, dowódca oddziału, miałżeby opuścić tych, którzy mu zawierzyli, aczkolwiek w ich interesie i z narażeniem swego życia! Nie, było to niepodobieństwem. To też Jasper Hobson nie nalegał. – Rozumiem was, przyjaciele, i nie opuszczę was. Lecz również żaden z was narażać się nie może! Zginąłby, ktoby się odważył na ten krok śmiały, a po nadejściu odwilży otchłań oceanu byłaby mu grobem. Zresztą, gdyby nawet dotarł do Nowego-Archangelska, jakiejże pomocy dostarczyćby nam był w stanie! Przysłałby nam okręt? Lecz okręt ten dopłynąćby mógł do nas po ruszeniu kry, a wtedy wyspa nasza, uniesiona prądem, byłaby już daleko! – Oczywiście, panie poruczniku, – rzekł sierżant Long. – Zostańmy wszyscy razem, a jeżeli jaki okręt ma nas ocalić, to będzie nim nie inny, tylko okręt Mac Nap’a, na który przynajmniej nie będziemy potrzebowali czekać! Mrs. Paulina Barnett słuchała tej rozmowy w milczeniu. Wiedziała dobrze, że skoro pole lodowe jest dla nich zamknięte, jedynym ratunkiem, jaki im pozostawał, był okręt Mac Nap’a. – A zatem, panie Jasper? – spytała, – co pan zamierza? – Powrócić na wyspę. – Wracajmy więc i niech Bóg nas strzeże! Wiadomość o powrocie na wyspę przyjęto w pierwszej chwili z niechęcią. Biedni ludzie byli tak pewni tej podróży, że rozczarowanie jakie ich spotkało, graniczyło z rozpaczą. Ale zapanowali nad swem wrażeniem i poddali się konieczności. Jasper Hobson zdał im wtedy sprawę z wyniku swej wycieczki. Powiedział im, że pole lodowe jest nie do przebycia wobec coraz większej liczby szczelin, tworzących się w kierunku wschodnim i że zdążając tą drogą w dalszym ciągu, mogli przeciąć sobie odwrotną drogę do wyspy, ich jedynej ucieczki. Gdyby odwilż zaskoczyła ich na tem polu lodowem byliby zgubieni. – Nie ukrywam przed wami niebezpieczeństwa, – dodał wreszcie, – lecz nie powiększam go. Wiem, że mówię do ludzi dzielnych, którzy wiedzą, że nie cofam się nigdy. Powtarzam wam, przyjaciele: stoimy wobec niepodobieństwa. Istotnie żołnierze porucznika znali go dobrze i dlatego ufali mu w zupełności. Postanowiono więc powrócić nazajutrz do fortu Nadziei. Pogoda była okropna. Potoki zalewały powierzchnię pola lodowego. Deszcz ulewny padał bez przerwy. Ciemności panowały zupełne. Jakże ciężką drogę przebyć musieli nieszczęśni podróżni wśród tego mrocznego labiryntu gór lodowych. Dopiero po czterech dobach dotarli oni do wyspy. Kilka sanek wraz z zaprzęgami zginęło w szczelinach. Na szczęście obyło się bez ofiar w ludziach, ale na jakież trudy i niebezpieczeństwa byli narażeni nieszczęśni mieszkańcy fortu Nadziei!
Alternative Linked Data Views: ODE     Raw Data in: CXML | CSV | RDF ( N-Triples N3/Turtle JSON XML ) | OData ( Atom JSON ) | Microdata ( JSON HTML) | JSON-LD    About   
This material is Open Knowledge   W3C Semantic Web Technology [RDF Data] Valid XHTML + RDFa
OpenLink Virtuoso version 07.20.3217, on Linux (x86_64-pc-linux-gnu), Standard Edition
Data on this page belongs to its respective rights holders.
Virtuoso Faceted Browser Copyright © 2009-2012 OpenLink Software