PropertyValue
rdfs:label
  • Groteska moralna
rdfs:comment
  • "Słońce" — ujrzał błazeński bólu grymas na twarzy Alwinga. — zaśmiał się z cicha "zropiały móżdżek" i zaczął dość dokładnie stwierdzać powody krzyku, jasno określonego rozkładem czyjegoś mózgu. Zaprawdę że nie temu "Słońce", ponieważ z kąta bylejakiej zakurzonej sceny rzucają ostry klin trzeszczącego światła aktorowi w ubielony pysk (pomysł byłby niemowlęcy), nie temu, że ostatnią apercepcyą nerwu ocznego mógł być zagubiony promień słoneczny (rozsądek nagle zaprotestował, warcząc "Człecze") Zaprawdę, że nie — Nie, raz jeszcze — "Słońce" — * Ujrzał Pafnucy ostatnią swą miłość. * * * * * i skonał. *
dcterms:subject
Sekcja
  • Opowiadanie
dbkwik:wiersze/property/wikiPageUsesTemplate
Autor
  • Adam Bederski
abstract
  • "Słońce" — ujrzał błazeński bólu grymas na twarzy Alwinga. — zaśmiał się z cicha "zropiały móżdżek" i zaczął dość dokładnie stwierdzać powody krzyku, jasno określonego rozkładem czyjegoś mózgu. Zaprawdę że nie temu "Słońce", ponieważ z kąta bylejakiej zakurzonej sceny rzucają ostry klin trzeszczącego światła aktorowi w ubielony pysk (pomysł byłby niemowlęcy), nie temu, że ostatnią apercepcyą nerwu ocznego mógł być zagubiony promień słoneczny (rozsądek nagle zaprotestował, warcząc "Człecze") Zaprawdę, że nie — Nie, raz jeszcze — Mimo wszystko wwiercał się w głąb, aż spostrzegł, że wargi jego własne szepcą w jakimś wstrętnie koniecznym obłędzie nieznany mu dotąd rytm: "Słońce" — Starał się uśmiechnąć: "głębio mistyczna" — skręcił kark uśmiechowi "bydlęctwo" — i mamrotał dalej (wiedział) zapomniane pacierze. Pamięć gimnastykowała swobodnie między Ormuzdem i Mithrą i Zoroastrem tanecznym — a usta gięły się dalej. — * Ujrzał Pafnucy ostatnią swą miłość. * I od dnia onego tarzał się w słońcu. Okna rozwarł szeroko, na ulicach biegał stroną słoneczną, Piląc chciwie potoki oszalałej gwiazdy. Chustką wielką ocierał pot z lustrzanej łysiny, oczy wysadzał w męce upalnej i taczając się ogromnym brzuchem szeptał jęk swej ostatniej miłości. Nieuzasadnionym cudem uszedł udarowi, łatwemu ludziom otyłym. Aż stwierdził, że (jak dawno wiedział) jest w miłości nienawiść. Nienawiść słońca ku niemu rzecz prosta, nienawiść, co padała ciężkimi łzami deszczu lub walała się po niebie szmatami bezcelowych mgieł. — Jak pies zawarczał, ramię grube i włochate wparł w przestrzeń, chrypiąc: "Scierko — ty — słoneczne dajesz pocałunki ściekom — ścierwu — ty — Słońce!" Długo się męczył dalszymi przekleństwami, zastrzegał się w imieniu tworzącego człowieczeństwa, bluźnił rzeczywistości — by w ostrym uśmiechu zawalić okno rozwarte sukna kawałem, i oślinionymi palcami mazać po czole fosforowe końce znalezionych nagle zapałek. W ciemności zamajaczyła zielonawo okrągła plama, rozbolało czoło darte palcami, lecz rozbłysło — zielone — własne — słońce. I upadł Pafnucy przed lustrem. * Zagasła ostatnia miłość. Wracał byt — i Pafnucy — sam — człowiek. * Dziwne a niesamowite począł obrządki. Ciemnością zakrył pokój, wieczorami chodząc po nieznanych mu dotąd zaułkach (śmiały się jaskrawo dziewki uliczne). Długiemi godziny leżał (tak było najwygodniej) przed lustrem, z pod przymrużonych powiek patrząc w niejasny, mały krąg na swym czole. Rozpoznał, że Alwing śmiał się, jak się dziecko śmieje z pajaca, któremu kadłub rozpruło — że śmiał się z błazeńskości istnienia — sam hymny ośmiergłe recytując swej chwale i swemu słońcu. * Oto pocałunkiem zwarł się z sobą w lustrze — obwisłemi wargami zaślinił kryształ. * Po dniach kilku zatargał nim ból straszny. Objął Pafnucy wielki, zwisający brzuch, co mu rozgorzał piekłem bólu — szargał się wyjąc po podłodze. Gdy zasię ostatnie nań zeszły skurcze i z ust rozchylonych piana się toczyć poczęła krwawa, litościwa ręka rozsunęła zasłony okienne. Olbrzymim podrzutem zerwał się Pafnucy — twarz rozlana zwarła się w okrutnym grymasie, skrzeknął "Alwing — dziecko" i skonał. * Czytelnikowi cierpliwemu rada serdeczna: Cave solem! (pozostań serożercą).
is wikipage disambiguates of