PropertyValue
rdfs:label
  • Podróż podziemna/25
rdfs:comment
  • Bo chociaż droga była niezła, odpoczynek był mi od niej milszy. Grota, w której znajdowaliśmy się obecnie, była obszerną salą. Na jej granitowym podłożu przepływał wierny nasz strumyk. Woda przepływając w ogromnej odległości od swego źródła nie była gorąca, przeto mogliśmy ją pić bez studzenia. Po śniadaniu stryj poświęcił kilka godzin na doprowadzenie do porządku swych co­ dziennych notatek. — Chcę, — mówił, — po powrocie do domu nakreślić mapę naszej podróży podziemnej, jakby plan tej naukowej ekspedycji. — To będzie bardzo ciekawe, mój stryju... — Podróżujemy pod oceanem Atlantyckim. — Doskonale.
Poprzedni
  • [[
Sekcja
  • Rozdział
Następny
  • [[
adnotacje
  • Dawny|1923 r
dbkwik:wiersze/property/wikiPageUsesTemplate
Autor
  • Juliusz Verne
abstract
  • Bo chociaż droga była niezła, odpoczynek był mi od niej milszy. Grota, w której znajdowaliśmy się obecnie, była obszerną salą. Na jej granitowym podłożu przepływał wierny nasz strumyk. Woda przepływając w ogromnej odległości od swego źródła nie była gorąca, przeto mogliśmy ją pić bez studzenia. Po śniadaniu stryj poświęcił kilka godzin na doprowadzenie do porządku swych co­ dziennych notatek. — Chcę, — mówił, — po powrocie do domu nakreślić mapę naszej podróży podziemnej, jakby plan tej naukowej ekspedycji. — To będzie bardzo ciekawe, mój stryju... — O, tak! Notowałem starannie wszystkie spadki i wzniesienia. Jestem pewny, że się nie omyliłem. — Zobaczmy teraz, gdzie jesteśmy. Weź busolę i zauważ kierunek wskaźnika. Przyglądałem się instrumentowi i po krótkiej chwili powiedziałem: — Podróżujemy pod oceanem Atlantyckim. — Doskonale. — I w tej chwili jest burza na morzu i parowce nachylone są nad naszemi głowami. — To być może. — I wieloryby uderzają ogonami o mu­ry naszego więzienia. — Bądź spokojny, Axelu, nie zwalą na nas murów. Ale wróćmy do naszych obliczeń. Jesteśmy na południo-zachodzie, o 85 mil od Sneffels, i według moich poprzednich notatek o 16 mil od ziemi w głąb. — Szesnaście mil w głąb! — wykrzyknąłem. — Z pewnością. Ależ to olbrzymia granica! Taką więc jest skorupa, otaczająca naszą ziemię! — Nie mówię, że nie jest gruba! — I tutaj, według prawa o poziomie temperatury, powinno być ciepła z 1500 stopni. — Powinno być, mój chłopcze. — I cały ten granit powinien znajdować się nie w stanie stałym, lecz płynnym. — Widzisz, że tak nie jest i że teorje nie odpowiadają rzeczywistości. — Muszę to przyznać, ale wielce jestem zdziwiony. — Co wskazuje termometr? — Dwadzieścia siedm stopni i sześć dziesiątych. — Brak więc jeszcze 1464-ch i czterech dziesiątych do obliczanych przez uczonych stopni. A więc pogląd o podwyższaniu się temperatury w miarę zagłębiania się w ziemię, jest błędem. Ale Humphry Davy mylił się. Co masz do powiedzenia? — Nic, stryju. W rzeczywistości miałem dużo do mówienia. — Mój stryju, — rzekłem po chwili, — uważam wszystkie te obliczenia za słuszne, ale pozwól mi wyciągnąć stąd pewne wnioski. — Mów chłopcze do woli. — W punkcie, na którym jesteśmy, obwód ziemski ma 1583 mile? — Tak, i jedną trzecią. — A teraz zbadaj manometr. Zobacz, co on wskazuje? — Duże ciśnienie. — Dobrze. Widzisz więc, że, schodząc powoli w głąb skorupy ziemskiej, przyzwyczajamy się stopniowo do tej atmosfery i dlate­go nie odczuwamy zmian i nie cierpimy. — Tak, z wyjątkiem bólu uszu. — To nic nie znaczy. Pozbędziesz się i tego bólu, wdychając raptownie powietrze w płuca, napełnione powietrzem wewnętrznem. — Doskonale, — odpowiedziałem, podziwiając wszechstronną wiedzę mego stryja. Resztę dnia spędziliśmy na obliczaniu i rozmowie. Ze zdumieniem słuchałem profesora Lidenbrocka, który na wszystko miał gotową odpowiedź i radę, podziwiałem też spokój przewodnika i jego uległość wobec stryja.