PropertyValue
rdfs:label
  • Podróż do Bieguna Północnego/I/13
rdfs:comment
  • — Panowie, mówił kapitan właściwym sobie łagodnym, ale zarazem rozkazującym głosem, wiadomy wam jest mój zamiar dotarcia do biegu­na północnego; chciałbym wiedzieć, jakie jest zdanie panów o tem przedsięwzięciu. Panie Shandon, co o tem myślisz? — Moją rzeczą jest być posłusznym, a nie ro­zważać, odparł Shandon zimno. Hatterasa nie zdziwiła ta odpowiedź; równie zimno jak tamten, rzekł ponownie: — Proszę pana o wypowiedzenie twego zdania, — Powołuję się na fakta; przedsięwzięcia tego rodzaju nigdy się nie udawały; życzę szczerze, żeby nasze lepiej nam poszło. — I na mnie także, dodał Wall. — Pal!
Tytuł
  • |1
Poprzedni
Sekcja
  • Część I
  • Rozdział XIII
Następny
adnotacje
  • Dawny|1876 r
dbkwik:wiersze/property/wikiPageUsesTemplate
Autor
  • Juliusz Verne
abstract
  • — Panowie, mówił kapitan właściwym sobie łagodnym, ale zarazem rozkazującym głosem, wiadomy wam jest mój zamiar dotarcia do biegu­na północnego; chciałbym wiedzieć, jakie jest zdanie panów o tem przedsięwzięciu. Panie Shandon, co o tem myślisz? — Moją rzeczą jest być posłusznym, a nie ro­zważać, odparł Shandon zimno. Hatterasa nie zdziwiła ta odpowiedź; równie zimno jak tamten, rzekł ponownie: — Proszę pana o wypowiedzenie twego zdania, — Powołuję się na fakta; przedsięwzięcia tego rodzaju nigdy się nie udawały; życzę szczerze, żeby nasze lepiej nam poszło. — Pójdzie nam lepiej. A panowie co mniemacie? — Co do mnie, rzekł doktór, myślę kapitanie że pański zamiar jest do wykonania; a że można przewidzieć, że prędzej lub później żeglarze dojdą do bieguna, to niewiem, dla czego nie mogli­byśmy się tam dostać. — I niema powodów, abyśmy właśnie my nie dokonali tego, skorośmy się odpowiednio przygo­towali i mamy przed sobą doświadczenie naszych poprzedników. Przy sposobności dziękuję panu, panie Shandon za pańskie starania w dobraniu załogi okrętowej; są tu wprawdzie niektóre burzliwe umysły, ale w ogóle wybór pański tylko pochwa­lić można. Shandon skłonił się zimno. Położenie jego na pokładzie Forwarda, którego jedynym był dotąd dowódzcą, stało się fałszywe. Hatteras to rozu­miał i uwzględniał. — Co do was panowie, rzekł zwracając się do Walla i Johnsona, trudno by mi było znaleść ofi­cerów zdatniejszych jak panowie, ze względu na waszą odwagę i doświadczenie. — Możesz pan liczyć na mnie, odpowiedział Johnson, jakkolwiek zamiar pański zbyt śmiałym mi się zdaje. — I na mnie także, dodał Wall. — O pańskiej wartości, doktorze, wiem dobrze. — To pan wiesz więcej niż ja, żywo odparł doktór. — Teraz panowie, mówił dalej Hatteras, wyłuszczę wam, na jakich niezaprzeczonych faktach, opieram mój zamiar dostania się do bieguna. W r. 1817, Neptune z Aberdeen doszedł na pół­noc Spitzbergu aż do ośmdziesiątego drugiego stopnia. W r. 1826 stawny Parry po trzeciej swej na morza podbiegunowe podróży, dosięgnął tak­że krańców Spitzbergu i ztamtąd zrobił wyciecz­kę na saniach-łodzi, o sto pięćdziesiąt mil ku północy. W 1852 r. kapitan Inglefield dostał się do za­toki Smitha aż do siedmdziesiątego ósmego sto­pnia minut piętnaście. Były to wszystko okręty angielskie dowodzone przez Anglików, współro­daków naszych. Tu Hatteras zatrzymał się na chwilę. — Winienem dodać, mówił dalej niechętnie, i jak gdyby wyrazy nie mogły się z ust jego wydobyć, że w roku 1854 Amerykanin Kane dowódzca bry­gu Advance dostał się dalej jeszcze, a jego porucz­nik, Morton, posunął się po lodach aż za ośmdziesiąty drugi stopień szerokości, i zatknął tam pa­wilon Stanów-Zjednoczonych. Powiedziawszy to raz, nie wspomnę o tem więcej. Otóż trzeba wiedzieć że kapitanowie okrętów Neptune, Entreprise, Izabella, Advance, stwierdzili zgodnie, że za tą wy­soką szerokością jeograficzną jest morze podbie­gunowe, wolne zupełnie od lodów. — Wolne od lodów, zawołał Shandon, przery­wając kapitanowi, to niepodobna! — Chciej pan zważyć, odpowiedział spokojnie kapitan, którego oczy zapaliły się na chwilę, że cytuję fakta i nazwiska. Dodam i to, że w r. 1851 porucznik Stewart, służący pod kapitanem Penny na stacyi w kanale Wellingtona, widział także morza wolne od lodów, i że ta okoliczność stwierdzoną została podczas zimowiska. Edwarda Bel­chera w 1853 r. w zatoce Northumberlanda pod 76° 52' szerokości, i 99° 20' długości. Mówią o tem sprawozdania, którym nic zarzucić nie mo­żna, i które tylko zła wiara mogłaby odepchnąć. — A jednak kapitanie, rzekł Shandon, fakta te są tak sprzeczne... — Bynajmniej panie Shandon, bynajmniej, zawołał doktór Clawbonny. Fakta te nie zaprze­czają żadnemu naukowemu twierdzeniu; objaśnię to jeśli kapitan pozwoli. — Mów pan, doktorze, rzekł Hatteras. — Posłuchaj więc panie Shandon. Ze studyów jeograficznych i badania linij izotermowych (ró­wnej ciepłoty), wynika bardzo dowodnie, że największe na kuli ziemskiej zimno nie jest przy bie­gunie, tylko o wiele stopni od niego, tak jak i bie­gun magnetyczny nie jest przy biegunie ziemskim. Obliczenia Brewstera, Berghama i innych fizyków wykazują, że na naszej półkuli dwa są zimne bie­guny; jeden przypada w Azyi na 79° 30' szerokości północnej i 120° długości wschodniej, drugi w Ameryce pod 78° szerokości północnej i 97° długości zachodniej. Ten ostatni nas obcho­dzi, a jak pan widzisz, odległy jest od bieguna ziemskiego więcej niż o dwanaście stopni. Pytam więc pana, czemuby przy tym ostatnim morze nie miało być równie wolne od lodów, jak jest pod sześćdziesiątym szóstym równoleżnikiem, to jest na południe zatoki Baffińskiej? — Otóż to się nazywa jasno rzecz przedsta­wiać, rzekł Johnson; pan Clawbonny mówi jak specyalista. — I wszystko to zdaje się być prawdziwem. — Urojenia i przypuszczenia! czyste hypotezy! odparł Shandon z uporem. — Zatem zważmy rzecz z innego punktu, panie Shandon. Albo jest tam morze wolne od lodów, albo go niema; w pierwszym razie doprowadzi nas do bieguna Forward, w drugim poprobujemy do­stać się do niego na saniach. Przyznasz pan że nie jestto myśl niepraktyczna. Dotarłszy brygiem do ośmdziesiątego trzeciego stopnia, będziemy mieć już tylko sześćset mil (105 jeograficznych) do bieguna. — A cóż znaczy ta odległość, zawołał doktór, gdy wiadomo że kozak Aleksy Markow, przebiegł na saniach w psy zaprzężonych, po morzu Lodowatem wzdłuż północnych brzegów Rossyi, osmset mil (140 jeograf.), w ciągu dwudziestu czterech dni? — Słyszysz pan, panie Shandon? wtrącił Hat­teras; powiedzże mi teraz czy Anglikom wolno mniej zrobić, jak jakiś tam Kozak. — Zapewne że nie, zawołał ognisty doktór. — Zapewne że nie, dołożył Johnson. — Cóż więc, panie Shandon? zapytał Hatteras. — Kapitanie, zimno odpowiedział Shandon, powtórzę pierwsze moje wyrazy: będę posłuszny. — Dobrze. Teraz, mówił dalej Hatteras, myśl­my o naszem obecnem położeniu. Zostaliśmy pochwyceni przez lody, i nie zdaje mi się, abyśmy zdołali w tym jeszcze roku posunąć się do zatoki Smitha. Oto więc co nam pozostaje do zrobienia. To mówiąc rozłożył na stole jedną z tych mapp doskonałych, które wydała admiralicya angielska w r. 1859. File:Map from Journeys and Adventures of Captain Hatteras by Jules Verne.jpg — Proszę zwrócić uwagę na to co powiem, mó­wił dalej. Jeśli cieśnina Smitha zamkniętą jest dla nas, nie jest nią cieśnina Lankastra na zachodniej stronie morza Baffińskiego. Podług mnie, należy posunąć się tą cieśniną aż do cieśniny Barrowa, a z tamtąd do wyspy Beechey, drogę tę przebiegały sto razy okręty żaglowe, tem łatwiej ją przebędzie nasz bryg szrubowy. Od wy­spy Beechey posuniemy się kanałem Wellingtona jak będzie można najdalej, ku północy, aż do ujścia tego kanału, zkąd znów można wejść na kanał Królowej — to jest właśnie do miejsca gdzie widziano morze wolne od lodów. Dziś mamy 20-go maja; za miesiąc, jeśli okoliczności posłużą, dosięgniemy tamtego punktu, a stamtąd puścimy się do bieguna. Cóż się panom zdaje? — Widocznie, rzekł Johnson, jedyna to jest droga dla nas. — A więc pójdziemy nią, i to od jutra. Dzi­siejszą niedzielę poświęćmy spoczynkowi. Czuwaj pan panie Shandon, żeby czytanie biblii szło zwykłym porządkiem; błogi jest wpływ religijno­ści na umysły ludzkie, a żeglarz więcej jak inny człowiek powinien złożyć swą ufność w Bogu. — Dobrze, kapitanie, rzekł Shandon wycho­dząc z innymi oficerami. — Doktorze, rzekł Hatteras wskazując na Shan­dona, oto człowiek, którego zgubiła pycha zadra­śnięta; nie mogę już liczyć na niego. Nazajutrz kazał kapitan spuścić łódź na wodę, i udał się nią na rozpoznanie gór lodowych ota­czających kotlinę wodną, szeroką na 180 metrów. Zauważył, że w skutek powolnego ciśnienia lodów kotlina ta zaczęła się zmniejszać; trzeba więc by­ło zrobić w jej otoczeniu wyłom, żeby okręt nie został zgnieciony w tej szufladzie lodowej. Po sposobach jakie Hatteras obmyślił do tego, po­znać można było jego energiję. File:'The English at the Noth Pole' by Riou and Montaut 063.jpg Najprzód kazał wykuć stopnie w ścianie lodo­wej, i dostał się niemi na szczyt góry; dostrzegł z tamtad, że nietrudno mu będzie przebić sobie drogę w stronę południowo-zachodnią. Kazał więc wyżłobić łoże na minę, prawie w środku góry; pracę tę prowadzono pośpiesznie i dokonano jej przez poniedziałek. Hatteras nie mógł liczyć na torpedy z ośmioma lub dziesięcioma funtami prochu, których wpływ, na takie massy byłby żaden prawie, i które mogły być przydatne do kruszenia płaszczyzn lodowych. Kazał więc włożyć w wyżłobione w lodzie łoże, tysiąc funtów prochu i dobrze obliczył kierunek jego wybuchowy. Długi lont dochodzący do ło­ża miny wychodził na zewnątrz; galerya prowadząca do niego zapełniona została śniegiem i ka­wałkami lodu, co wszystko umarzło nocy nastę­pnej w jedną massę twardą jak granit. Tempera­tura, przy wietrze wschodnim zeszła do 11° pod zero. Nazajutrz o 7-ej rano, Forward z gotową już parą czekał aby korzystać z mogącego się otworzyć przejścia. Johnsonowi polecono podpalić minę; lont, według obliczenia, powinien był tleć przez półgodziny przed wybuchem; Johnson miał więc dosyć czasu, aby wrócić na okręt, na którym był już istotnie po wykonaniu danego mu zlece­nia. Osada cała zebrana była na pokładzie; powietrze było suche i jasne a śnieg nie pa­dał; Hatteras, Shandon i doktór stali na pomoś­cie kapitana, który z chronometrem w ręku, liczył minuty. O godzinie ósmej minut trzydzieści pięć, dał się słyszeć głuchy odgłos wybuchu i daleko mniejszy niż się spodziewano. Profil gór zmienił się nagle, jakby od trzęsienia ziemi; gęsty i biały dym strze­lił ku niebu do znacznej wysokości, a góra lodowa poryta została długiemi rozpadlinami. Wierzchnia jej część wyleciała w powietrze i spadła po­kruszona na około okrętu. Przejście jednak nie było jeszcze wolne; ogromne głazy lodowe osiadły jak sklepienie na górach są­siednich i wisiały niejako w powietrzu; należało się obawiać, ażeby nie zapełniły luki, jeśliby spadły. Hatteras za jednym rzutem oka objął poło­żenie. — Wolsten! zawołał. — Jestem kapitanie, rzekł puszkarz podbie­gając. — Nabij armatę stojącą na przodzie okrętu, rzekł Hatteras, ale ładunek prochu daj potrójny i przybij go jak będzie można najsilniej. — Więc zwalczać będziemy tę górę kulami działowemi? rzekł doktór. — Nie, odparł Hatteras, to na nicby się nie zdało. Nie trzeba kuli Wolsten, tylko potrójny ładunek prochu. Spiesz się. W kilka chwil działo było nabite. — Co on chce zrobić bez kuli? mruczał Shandon. — Zobaczymy, odpowiedział doktór. — Gotów jestem kapitanie, rzekł Wolsten. — Dobrze, odpad Hutteras. Brunton! wołał, do maszyny, baczność! Kilka obrotów szruby naprzód. Szruba zaczęła działać, Forward zbliżył się do strzaskanej góry. — Celuj dobrze w lukę, krzyknął kapitan do Wolstena. Gdy bryg nie dalej już był od ściany lodowej jak na pół węzła, Hutteras zawołał: — Pal! File:'The English at the Noth Pole' by Riou and Montaut 064.jpg Po tej jego komendzie straszliwy łoskot dał się słyszeć; łomy lodu wzruszone wstrząśnieniem at­mosfery, spadły nagle w morze. Wystarczył na to ruch w powietrzu. — Całą parą! Bruntonie, wołał Hatteras; prosto w przejście Johnsonie! Johnson stał u steru; był porwany działaniem szruby wijącej się w spienionych bałwanach, po­sunął się skwapliwie w wolne w tej chwili przejście. I dobrze się stało. Zaledwie Forward przebył otwór, już lody, zamknęły się za nim. Wszystkim serce biło gwałtownie; jednego tyl­ko człowieka na pokładzie serce było spokojne, serce kapitana. To też osada zachwycona tym manewrem, nie mogła wstrzymać się od okrzyku: — Wiwat Jan Hatteras!