PropertyValue
rdfs:label
  • Pukanie
rdfs:comment
  • Nie pamiętam kiedy, ani jak natrafiłem na ten cytat. Pamiętam za to, że nie wywarł na mnie najmniejszego wrażenia i gdyby wtedy ktoś powiedział mi, że będę się z nim jakkolwiek utożsamiał, paskudnie bym go wyśmiał. Jednak to właśnie tamtego dnia jak bumerang, znikąd powrócił do mnie ten cytat. Wydaje mi się, że wtedy go zrozumiałem. Wróciłem do mieszkania i zamknąłem drzwi. W końcu nie ja to będę sprzątał. Kategoria:Opowiadania
dcterms:subject
Tytuł
  • Pukanie
Poprzedni
Tłumacz
  • Azahar
Sekcja
  • Wiersz
Następny
dbkwik:wiersze/property/wikiPageUsesTemplate
Autor
  • Víctor Duarte
abstract
  • Nie pamiętam kiedy, ani jak natrafiłem na ten cytat. Pamiętam za to, że nie wywarł na mnie najmniejszego wrażenia i gdyby wtedy ktoś powiedział mi, że będę się z nim jakkolwiek utożsamiał, paskudnie bym go wyśmiał. Od kilku miesięcy żyłem na granicy swoich fizycznych możliwości. Każdą chwilę wykorzystywałem na pracę lub czynności, które pozwalały mi nie myśleć. Uwierzcie, bezrefleksyjność bywa zbawieniem. Szczególnie, jeśli znajdujesz się w momencie życia, który wymusza na tobie zmianę swoich własnych przekonań. Przekonań, których wcale nie chcesz zmieniać. Fakt, ciężko byłoby opisać mnie jako człowieka miłego. Naprawdę ciężko. Jednak nie byłem, w swoim mniemaniu „złym człowiekiem”. Niepokornym indywidualistą owszem, ale złym? W żadnym wypadku. Jednak to właśnie tamtego dnia jak bumerang, znikąd powrócił do mnie ten cytat. Wydaje mi się, że wtedy go zrozumiałem. To był wyjątkowo ciężki dzień. Monotonny, wyczerpujący tryb w jakim funkcjonowałem dawał o sobie najwidoczniej znać.Przekroczyłem próg mojego mieszkania, zdjąłem buty, usiadłem w fotelu i włączyłem telewizor.Mechanicznie. Bezmyślnie. Odruchowo. Jak zawsze.Robiłem wszystko, żeby nie myśleć, nie zastanawiać się i po po prostu dotrwać do następnego dnia, który wypełnię stawianymi sobie zadaniami. Jak to mówią mądre głowy? Rzucić się w wir pracy? Tak, to właśnie chciałem zrobić. Z letargu wyrwało mnie pukanie do drzwi. Półprzytomny rozejrzałem się po pokoju. Było jakby ciszej, ciemniej. Musiałem usnąć. Nie spodziewałem się gości, nie przypominałem sobie, żeby była zapowiedziana jakaś wizyta z administracji osiedla. Pukanie spokojnie mogłem zignorować. Niezdrowa ciekawość sprawiła jednak, że poszedłem sprawdzić kogo to niesie w moje progi. Wyjrzałem przez wizjer. Na próżno. Klatka wydawała się opustoszała, światło zgaszone. Dziwne. Widocznie mój mózg płata mi już figle domagając się odpoczynku.Wróciłem na fotel. Nie wiedzieć czemu pomyślałem o tamtej dziewczynie. Myśl była tak natrętna, że mimo moich usilnych starań zepchnięcia jej tam, gdzie było jej miejsce - w najgłębszych zakamarkach umysłu - musiałem stawić jej czoła. Spotkałem ją na szkoleniu. Ładna, trochę jakby zastraszona i nieśmiała, ale bardzo pociągająca. Uśmiechała się do mnie. Nie szukałem przygód, związku tym bardziej. Na początku nie reagowałem, udawałem, że nie dostrzegam jej zainteresowania. Mimo to na przerwie, kiedy zobaczyłem ją na schodach palącą papierosa, podszedłem i zaprosiłem na kawę. Odpowiedziała, że chętnie by poszła, ale nie ma pieniędzy, aby zapłacić za swoją kawę. Zadeklarowałem, że to będzie na mój koszt. Na dalszą część szkolenia nie poszliśmy. Siedzieliśmy w kawiarni, miło się nawet rozmawiało. W trakcie okazało się, że faktycznie ma ciężką sytuację i robi co może, żeby jakoś związać koniec z końcem. Nic nowego w tych czasach. Wymieniliśmy się numerami telefonów, na odchodne powiedziała, że następnym razem zaprosi mnie na kawę i to ona będzie płacić. Odezwała się dwa tygodnie później. Od tego czasu spotykaliśmy się w miarę regularnie i przelotna znajomość przekształciła się w romans. Intensywny, ale krótki. Tak jak mówiłem, nie szukałem niczego. Miałem inne rzeczy na głowie, a dziewczyna wydawała się w to wszystko angażować. Podczas któregoś spotkania powiedziałem jej, że widzimy się po raz ostatni. Dobrze to zniosła. Znów pukanie. Jakby słabsze, ale ciągle wyraźne. Tym razem byłem w pełni przytomny i pewien, że nie jest to przesłyszenie. Wyjrzałem - nikogo nie było. Otworzyłem drzwi, żeby się upewnić. Poczułem na klatce niezbyt przyjemny, metaliczny zapach i wydawało mi się, że słyszę urywany oddech i jakieś pojękiwania. Zamknąłem drzwi i wróciłem do swoich niechcianych rozmyślań przekonany, że na klatkę dostał się po prostu jakiś bezdomny. Niezbyt czysty i stanowczo nietrzeźwy z sobie tylko znanych powodów postanowił obrać sobie okolice moich drzwi jako miejsce noclegu. Niech mu będzie. Nie ja będę po nim sprzątał. Byłem zbyt zmęczony, aby kłopotać się czymś tak błahym. Tak dla mnie nieważnym. Trzeba wam wiedzieć, że nie lubiłem angażować się w sprawy, które nie przynosiły mi korzyści. A jaka jest korzyść z przeganiania bezdomnego? Żadna. No właśnie. Jakiś miesiąc po naszym, szumnie nazywając, rozstaniu, dziewczyna zadzwoniła ponownie. Powiedziała, że jest w ciąży. Byłem wtedy zajęty, miałem ważny kontrakt do dopięcia. Na dodatek, jaką niby miałem pewność, że to moje dziecko? Odpowiedziałem, że wolałbym o tym nie wiedzieć i nic w tej sprawie nie zamierzam robić, jeśli tego się po mnie spodziewa. To również zniosła dobrze.W przeciwieństwie do mnie. Po tym telefonie coraz częściej powracały do mnie jej opowieści o obecnej sytuacji, o problemach z jakimi się zmagała. Zaczęły mnie męczyć wyrzuty sumienia i poczucie odpowiedzialności. Wyobraźnia podsuwała mi wizje samotnej kobiety, która straciła pracę jak tylko wyszło na jaw, że jest w ciąży i obecnie jest bezdomna. Okropieństwo, mówię wam. Żeby sobie tego oszczędzić „rzuciłem się w wir pracy”. W wir wszystkiego. I znalazłem się w punkcie w jakim jestem obecnie. Pukanie już się nie powtórzyło. Kilka razy wydawało mi się, że słyszę zdławione krzyki, słabe nawoływania. Wyłapałem kilkukrotnie swoje imię wśród tych mamrotań zza drzwi, jednak ponownie zrzuciłem to na karby bezdomnego. I własnego przemęczenia. Bo, sami powiedzcie? Co innego, jak nie permanentne niewyspanie może powodować nieuzasadnione uczucie niepokoju? I, o ironio, bezsenność? Męczyło mnie to, męczyło bardzo. Szczególnie po tak ciężkim dniu. W końcu, późno już w nocy dla własnego spokoju poszedłem sprawdzić, co się stało na tej cholernej klatce. Co prawda od kilku godzin nie było słychać już nic, ale czego się nie robi, żeby mieć z głowy bzdurne obawy? Poczłapałem się do drzwi wejściowych, otworzyłem je i zapaliłem światło na klatce. Nikogo. Tylko ten metaliczny zapach przybrał na intensywności. Już, już miałem wrócić do mieszkania, kiedy kątem oka zobaczyłem to. Zobaczyłem ją. Całą we krwi i martwą. Z małym, równie jak ona martwym dzieckiem na ręku. Chryste. Wróciłem do mieszkania i zamknąłem drzwi. W końcu nie ja to będę sprzątał. Kategoria:Opowiadania
is Poprzedni of
is Następny of