PropertyValue
rdfs:label
  • Nic nie powiem.
rdfs:comment
  • - ZAMKNIJ TEN RYJ, TY.... - wściekły już łysy facet przystawił po raz kolejny zakrwawione kombinerki do twarzy ich ofiary. - Gdzie to jest?! Gdzie to ukryłeś? - drugi, spokojniejszy, ale też wkurzony, pokazał mu zdjęcie woreczka z jakimś świecącym, żółtym proszkiem. - Nic wam nie powiem. Łysol kopnął go w krocze. - MYŚLISZ, ŻE TO JEST JAKAŚ GRA?! GDZIE TO MASZ?! - Nic wam nie powiem. - Gdzie to?! - GDZIE TO JEST?! NASZ SZEF I TAK CIĘ ZABIJE. - Ale tego, czego szukacie i tak tutaj nie ma. - pobity typ uśmiechnął się do nich. - Co ty przed chwilą, odpierdoliłeś co?! Mamy mieć go żywego! - Jasne, chodź.
dcterms:subject
abstract
  • - ZAMKNIJ TEN RYJ, TY.... - wściekły już łysy facet przystawił po raz kolejny zakrwawione kombinerki do twarzy ich ofiary. - Gdzie to jest?! Gdzie to ukryłeś? - drugi, spokojniejszy, ale też wkurzony, pokazał mu zdjęcie woreczka z jakimś świecącym, żółtym proszkiem. - Nic wam nie powiem. Łysol kopnął go w krocze. - MYŚLISZ, ŻE TO JEST JAKAŚ GRA?! GDZIE TO MASZ?! - Nic wam nie powiem. Trzeci mężczyzna siedział przypięty do skórzanego obracanego krzesła. Jego twarz była prawie cała we krwi i pocie. Miał na niej ślady wielokrotnych mocnych uderzeń pięścią, butem, a nawet i młotka. Był wyczerpany. Ale obiecał im, że nic nie powie tym, którzy się tu pojawią. - Gdzie to?! - GDZIE TO JEST?! NASZ SZEF I TAK CIĘ ZABIJE. - Ale tego, czego szukacie i tak tutaj nie ma. - pobity typ uśmiechnął się do nich. Drugi mężczyzna z tatuażem na szyi założył kastet na pięść, i zaczął nim raz po raz uderzać w szczękę przesłuchiwanego. Po pięciu razach, spojrzał na jego partnera. - Jak mamy cię przekonać, co? Co mamy zrobić, żebyś nam powiedział, gdzie ten cholerny pył dusz jest? Wszystko działo się w małej betonowej piwnicy. Na ziemi leżał pokryty kropelkami krwi brązowy dywan. Przy czterech ścianach stały zakurzone meble, stłuczone lustra. Wisiały też na nich obrazy nieznanego autora. Wszystko oświetlała mała żółtka lampka. W piwnicy było dość ciasno. Ale, jak widać, zmieściło się w niej trzech dorosłych facetów. - Nic wam nie powiem. Przyszliście do mojego skromnego domku. Jestem detektywem. Złapią was. Mogę tylko powiedzieć, że mój miły przyjaciel podarował mi ten magiczny pył przed waszym gangiem magicznych stworom. Ale wiecie co? Takie tępe istoty jak wy, powinny już dawno zginąć nawet wtedy, kiedy powstał Las Istnienia. Gość z łysiną na głowie po odsłuchaniu jego monologu, dostał prawdziwej furii. W końcu nie wytrzymał, i z przypływem złości, powoli zamieniał się w to, CZYM on naprawdę jest. - Ej, Steve, Steve, spokojnie, on chciał nas zdenerwować, ale to mu się nie uda, ok? Spokojnie. - WIESZ CZYM JA K**** JESTEM?! WIESZ?! - krzyknął zdeformowanym głosem do uśmiechającego się szeroko detektywa. Światło na chwilę mrugnęło. Pod łysolem, cement zaczynał pękać. W końcu zamachnął się i potężnym, mocnym ciosem uderzył w ciało szczęśliwego detektywa. Jego ciało, jak szmaciana lalka, poleciało w tylną ścianę, i zrobiło natychmiast w niej dość sporą, ciemną dziurę. Przez 5 sekund panowała cisza. Kolega Steve'a, patrzył na niego, aż w końcu krzyknął: - Co ty przed chwilą, odpierdoliłeś co?! Mamy mieć go żywego! - Oni tak łatwo nie giną, Frank, sam przecież wiesz. - odparł. - Tak, zapomniałem. Koło Franka stał teraz umięśniony, wysoki na 2 i pół metra, zgarbiony humanoid z śliną kapiącą z jego dużego pyska. Podobno był stworzeniem występującym powszechnie w legendach indyjskich kupców. Zaś Frank, nie wiadomo. Steve tego nie wiedział, ale był bardzo ciekawy, kim Frank naprawdę jest. - To co, zbieramy go? - Frank skierował głowę w duży otwór w cementowej ścianie. - Jasne, chodź. Obaj podeszli do ściany. Okazało się, że uderzenia Steve'a przebiło ścianę aż do pokoju jakiegoś innego małego mieszkania. - Steve, ty to masz siłę. - zaśmiał się Frank. - Cholera, byłem naprawdę wściekły. - Steve powoli zamieniał się w ludzką formę. Przez dziurę przeszli do pokoju. Okazało się, że to mała kuchnia. Nigdzie jednak nie było widać ich głównej ofiary. - Gdzie on jest?! Tak szybko się obudził?! - Rozdzielmy się, ja przejdę przez drzwi po lewej, a ty przez te po prawej. Steve otworzył drewniane drzwi. Przed nim, znajdował się długi ciemny korytarz. Zdziwił się, że nie ma zapalonych świateł, żarówek. Gdzie u diabła jest gospodarz tego obskurnego mieszkania?! Szedł powoli, w dłoni trzymał metalowy kij bejsbolowy, pokryty zaschniętą krwią. Pamiętał, jak to piękne cudeńko używał, już bardzo dawno go miał. Uwielbiał przesłuchania. Był sadystą. Łatwo się denerwował. Nikt nie chciał z nim zadzierać. Lubił bójki. Otworzył ciemne drzwi po prawej. Łazienka. Mała, znajdował się w niej malutka wanna, dość nietypowy kibel, żółtawy kran, zniszczone szafki.Wyszedł z niej, bo cuchnęło w niej odchodami. Przeszedł do lewych drzwi. Pomyślał, że tam może się ukrywać ich strachliwa, wkurzająca zguba. Próbował otworzyć drzwi, ale były zablokowane po drugiej stronie. Steve uśmiechnął się, zacisnął kij bejsbolowy. Wiedział że tam jest, sprytny skurczysyn zablokował drzwi, oby w tym pokoju nie było okien. Steve rozpędził się, i jako tarana użył swojego starego kija. Drzwi rozwaliły się na strzępy. Drzazgi wbiły się w ciało starej kobiety leżącej na drewnianej podłodze. Pełno krwi. Steve zobaczył, że małej staruszce brakowało oczu i szczęki. Jej suchy język dotykał brudnej podłogi. Dwa czarne dziury po oczach babci. Były suche. Coś było nie tak, czemu jej skóra była biała. Była cała sucha, nie było w niej dosłownie krwi, albo duszy. Steve nie przejął się tym widokiem, tylko zadziwił. Spojrzał w lewo. Szafka. W prawo. Szuflady z nielegalnymi eliksirami. Poczuł, że coś kapało na jego włosy. To była czarna maź. Spojrzał w górę. To był on. Czym on w ogóle był?! Poznał go po brązowym garniturze i spodniach, ale oba ubrania zaczęły się psuć. Jak wszystko w tym przeklętym, dusznym pokoju. Meble zaczęły się rozpadać, tapeta - odpadać, podłoga zawalać. Zawalać, cholera. Steve spadł na stół, a na stole znajdowała się akurat wiele, wiele pyszności. Jakieś przyjęcie. Niespodziewane spadnięcie Steve'a na stół szwedzki spowodował u wszystkich dostojnych gości nie małą panikę. Wszystkie panie i panowie skierowali się do drzwi prowadzących na dużą klatkę schodową, słychać było dodatkowo krzyki, gdy z ogromnej dziury na suficie wynurzyły się czarne, śliskie, cuchnące macki. Zaczęły dobierać się do budzącego się Steve'a. Złapał on jedną z macek, ale zaczęła go parzyć w jego dłoń. Zaczął się jednak zmieniać, i silnym ruchem oderwał ją z ciała monstrum na górze. Słychać było bardzo głośny, demoniczny, potworny krzyk. Z pewnością obudził on całą dzielnicę. - ZOSTAW MNIE - przerażony Steve obserwował jak detektyw wypełznął z górnego mieszkania do dolnego pokoju. Jego dłonie i stopy lepiły się do sufitu i ścian, więc mógł się on bardzo łatwo wspinać. Był szybki. Stanął on na dwóch łapach. Jego głowa zamieniła się w pokrytą krwią i ciemną mazią sporą czaszkę. Jego całe masywne ciało było pokryte było ciemną substancją. Otworzył szeroko szczękę i w stronę dwumetrowego Steve'a poleciał czarny kwas. Kościany detektyw podszedł do wijącego się w bólu potwora. Przydepnął na jego wielką łysą głowę dużą łapą z pazurami i rozgniótł ją. Steve'a jeszcze zdołał złapać rękę stwora, ale szkielet złapał ją i wciągu czterech sekund oderwał ją od reszty ciała Steve'a. Rzucił ją do otwierającego drzwi Franka. Trawiła go w brzuch. Podniósł się jednak i z klatki schodowej uciekł do swojego stojącego na krawężniku samochodu. Detektyw obserwował jak Frank jedzie jego samochodzikiem jak najdalej od niego. Spojrzał na swoje czarne dłonie. Ostatnio zmienił się w swoją prawdziwą formę trzy lata temu w barze Ja i Ty. W końcu był demonem. Demonem w owczej skórze. I spełnił swoje zadanie na szóstkę. Pył jest bezpieczny. Mam w planie zrobić drugą część. Kategoria:Opowiadania