PropertyValue
rdfs:label
  • Przez czas
rdfs:comment
  • Otchłań dudniła ciężko. Noc burz łuny odrzucała jak brzemię, kiedy dzień przerażony w puste wybrzeża zawył. Kiedy zakuty w wieczne wodorosty chwytałem burz magnetycznych zwoje w usta odpływów, odsuwając pejzaże ryb zastygłe, gęste jak ostęp, nie wołałem wam nigdy - wrogie czasy - przybądź. Grzmiące retorty fal pękały ostatnim wybuchem, żeby dzień rozlać w martwe formy zatok i niebo dzisiejsze wmurować w chłodne i głuche diuny opustoszałej śmierci, niebo jak lato. ................... Image:PD-icon.svg Public domain
dcterms:subject
Sekcja
  • Wiersz
dbkwik:wiersze/property/wikiPageUsesTemplate
Autor
  • Krzysztof Kamil Baczyński
abstract
  • Otchłań dudniła ciężko. Noc burz łuny odrzucała jak brzemię, kiedy dzień przerażony w puste wybrzeża zawył. Kiedy zakuty w wieczne wodorosty chwytałem burz magnetycznych zwoje w usta odpływów, odsuwając pejzaże ryb zastygłe, gęste jak ostęp, nie wołałem wam nigdy - wrogie czasy - przybądź. Grzmiące retorty fal pękały ostatnim wybuchem, żeby dzień rozlać w martwe formy zatok i niebo dzisiejsze wmurować w chłodne i głuche diuny opustoszałej śmierci, niebo jak lato. II. Świt Niebo wylękłe od burz wrzucało oczy - gwiazdy do lawy oceanów zmarszczonych jak cisza, do nocy dzwonnej jak słońce, przyjaznej, kiedy po cichu świtem skałami pełzła zieleń jak liszaj. III. 5 Dzień stworzenia Zieleń zakwita biało jak niegdyś, gdy na zaspach nalanych słońcem niebo dyszało opasłe, kiedy paprocie cierpkim krzykiem zieleni biegły przez puszczę różową jak słońce, przez zaspy. Pliszki żółte - lotne łąki w Powietrzu sieją cienie na ziemię zroszoną ciepłem, kwiaty-dzwonki rozwieszone na wietrze opowiadają świty głębokie jak przestrzeń. Zielone ichtiozaury spoczynku chodzą niebieskim wybrzeżem, mrużą oczy od żaru brzmiejącego na palmach, omijają szakale, które ziejąc na złocie leżą. Ciepłe niebo kuje słońce jak stałmach. I kiedy dniem płynnym, zielonym jak gorycz, spacerowałem leniwie, w chmurę Wtulony jak w spokój, zbierałem zieleń do sakiew pustych obłoków, drzewa pędząc - obrzmiałe bawoły - błękitnym ugorem. IV. Człowiek Każdy gong darł puszczę na ból i wieczór, gdy ogień opalił namioty sosen. Bólu zieleni zmiażdżonej nie można nie czuć. Słyszałem: płakała woda podarta pluskiem wioseł. ................... Schwytany na wolnych klonach wśród białych gołębi, płakałem ciszą skrzydeł okutych łzami i troską, słyszałem jaskry gwiazd nienawiść: dymy pełznące nad wioską. O ciepłej północy zakwitłej w lazurowy zapach ręce ludzkie świat gniotły przed kamiennym bożkiem i płakał krzyk, który północ z ciszy nieba zdrapał, i łzy moje nie ludzkie - zbyt zielenią gorzkie. VI [!]. *** Przez plaże zarośnięte łąką wiatru i niebem chodzę, pielgrzym błękitny, przez długie wybrzeża śmierci zwałami chmur - smutnym wieczornym pogrzebem szukam słów ludzkich, bo brak mi już szczerszych. Kolumnadom drzew objedzonych przez mrówki wieczorów gram pieśń na kobzach wiatru wydętych jak trzmiele. W gwiazdach błękitnych nocą mistyczną i porą szukam Boga zgubionego w kościelną niedzielę. Image:PD-icon.svg Public domain
is wikipage disambiguates of