PropertyValue
rdfs:label
  • Autobiografia
  • Autobiografia
rdfs:comment
  • Kto mówił, że to bajka? Naprawdę był las pełen szeptu, gdzie na gałęziach z koralu ptaki-wspomnienia krzepną, i wśród jeleni mówiących o gwiazdach, dzików, jak jeże puszyste, gdzie zwinięty, w zamyśleniu ślimak, ja - mały jak listek, podaję dłoń kosmatej dłoni olbrzyma. 2 W jakiś październik czy grudzień, właśnie dzień był od wiatru wydęty jak dziś, jak żagiel. Szli ludzie, a ręce mieli płomienne i nagie, jak oczy, które spojrzały w śmierć, szli ludzie, których groza zjeżyła jak sierść na czarnej skórze miasta. Piosenka * * Mam klucz od kuli, w której zamknięci, szukacie cudów martwej pamięci. *
dcterms:subject
Sekcja
  • Wiersz
dbkwik:fr.dictionnaire-catalan-francais/property/wikiPageUsesTemplate
dbkwik:wiersze/property/wikiPageUsesTemplate
Autor
  • Krzysztof Kamil Baczyński
abstract
  • Kto mówił, że to bajka? Naprawdę był las pełen szeptu, gdzie na gałęziach z koralu ptaki-wspomnienia krzepną, i wśród jeleni mówiących o gwiazdach, dzików, jak jeże puszyste, gdzie zwinięty, w zamyśleniu ślimak, ja - mały jak listek, podaję dłoń kosmatej dłoni olbrzyma. 2 W jakiś październik czy grudzień, właśnie dzień był od wiatru wydęty jak dziś, jak żagiel. Szli ludzie, a ręce mieli płomienne i nagie, jak oczy, które spojrzały w śmierć, szli ludzie, których groza zjeżyła jak sierść na czarnej skórze miasta. Naprzeciw brzuch wypełzł z poduchy zadów i z rąk tysiąca ogień wystrzelił, wtedy za ręce się wzięli jak szarookie dzieci i kiedy padać zaczęli jak pnie wypalonych topól, krew płynęła, jak płynie zraniona zieleń, bijący w serce topór. Głęboko, na dnie rąk porytych pracą, jak pługiem, chowam ten obraz, oczy rozdartych matek, i te kolumny nawet po śmierci głodnych cieni, i te twarze od lamentu jak płacz nocny długie. Z niemi podnoszę, kamień wydarty rycerskim pomnikom i biję w łby złocone wypruwając zemstę, jak śmierć wypruwa się z krzyku. Matko, matko, to nie ptaki tak srebrzą, to race złowrogich komet. to w zmierzchu za pochylonym od gromów domem ciągną węże żelazem okute po wierzchu trwogę. Matko, jak mnie uchronisz, gdy czarni ludzie otuleni w noc, mimo twych dłoni wzniesionych jak namiot modlitwy prowadzą parskające szeregi piorunów jak tabun upiornych koni? Piosenka Nocą duszny okop, nieba białe oko, dotąd jeszcze przez drutów las? Na wyblakły ekran pada czerwień ciepła gwiazd jak odłamki pękniętych gwiazd. W nocy kanał bury, płyną cicho szczury utajone jak w strunę w pisk, w straszne oczy herosów, w krwi rzeźbione ich włosy wtulą szary, trójkątny pysk. Pozostanie las czaszek jak błazeński rząd masek na estradzie czarnych wzgórz, czaszki z brzegów wystąpią, dzień oczyszczeń otrąbią, w białe gorsy się wszarpią, w tłuste wbiją się karki jak ogromny, lśniący nóż. * Czekałem na piękny zodiak, czekałem na ciebie, Anno, czekałem nad czarną melodią, aż osiadało rano mlecznymi łzami na szybach. Już nazbyt pachniało śmiercią koronkowego "kocham", z ziejących grobów wierszy brzęk łopat. Tych nocy było za wiele, gdy z sercem na cięciwie czekałem na wystrzał pusty, ażem się wreszcie przeląkł własnego odbicia w lustrze, bo było wklęsłe i krzywe. Tak się nie kocha, jakby kto zabijaniem kochał, jak w szumie prochów nagłym, jakby chowało się w prochach, bo potem w snach się rodzą same bezgłowe upiory, bo potem w lament uchodzę: drzewo odarte z kory, i błądząc, w okno uśpione liśćmi krwawymi się rzucę i wrócę do ciebie czarnym upiorem, na pewno wrócę. Kiedy słońce uchyla światła, a za nim ciągnie melancholię długą, spływają godziny jak pot złoty po tarczy skrzypiec graniem, wiatru napiętą struną, smugą. Wtedy przyciskam do ust jak lutnię twój obraz, jak papier coraz cieńszy i płaski, wiatr mi go rwie, jakby łzy mi odrywał, jakby, z cudzej książki ukradkiem wyrywał najdroższe obrazki. W takich nocach się lęgną same mary tylko i skrzydła nawałnic, takie noce się karmi przez wiatr oderwaną ręką. takie noce dymią padliną, gnijącym ścierwem obłoków, błądzący po nich giną w lęku i mroku, takie noce rodzą tylko zwierzęta: konie bez głów i koty, ziejące płomieniem, i płynie w nich ziemia, przeklęta, głuchym strumieniem. Jakżem te noce przemógł. które rosną jak trupi obrzęk, z ustami ryby otwartymi niemo, jakżem w nich zrodził się - olbrzym i demon? * Ja jestem demon strasznych ekspresów rwących po niebie w ciemność i przeszłość. Mam klucz od kuli, w której zamknięci, szukacie cudów martwej pamięci. Ja jestem demon białych lodowców wybudowanych chmur czarnym owcom. Ciskam lawiny, jak dzwonów pęki z nieba, jak z gromu otwartej ręki. Ja jestem demon złych oceanów, konkwistadorów w snach zabłąkanych. Porywam morza, rzucam do planet, jak lustra grozy śmiercią nalane. W orkanach czasu, przepaści ciemnej, buchnę przestrzenią, co kończy się we mnie. * Ja, poszukiwacz ludzi prawdziwych, ja, zaklinacz wężów wijących się nade mną, zastygłem w pomnik ze wzniesionym mieczem, którym człowieka rozetnę czy ciemność? Image:PD-icon.svg Public domain