PropertyValue
rdfs:label
  • Rany duszy mojej
rdfs:comment
  • Od autorki: To moja pierwsza pasta. Mam nadzieję, że się Wam spodoba :) Idę chodnikiem. Pada śnieg. Auta jeżdżą, ludzie spacerują. Święta. Tak, to były czasy, gdy obchodziłam je z rodziną, były... Poślizgnęłam się. Słyszę nad sobą głosy koleżanek, widzę je, są w moim domu, razem ze mną. Wołają: - Jest, obudziła się! Po czym wszystkie mnie przytulają. Nagle słyszę: - Nieźle wyrżnęłaś głową w latarnię. Stoję normalnie, tak, jak stałam. Przenoszę wzrok na koleżanki, patrzą na mnie zdziwione. One...one nie rozumieją...nie wiedzą... Skupiam się znowu na sobie. Delikatnie dotykam rany na zgięciu łokcia.
dcterms:subject
abstract
  • Od autorki: To moja pierwsza pasta. Mam nadzieję, że się Wam spodoba :) Idę chodnikiem. Pada śnieg. Auta jeżdżą, ludzie spacerują. Święta. Tak, to były czasy, gdy obchodziłam je z rodziną, były... Poślizgnęłam się. Słyszę nad sobą głosy koleżanek, widzę je, są w moim domu, razem ze mną. Wołają: - Jest, obudziła się! Po czym wszystkie mnie przytulają. Nagle słyszę: - Nieźle wyrżnęłaś głową w latarnię. Podnoszę się z poduszki. Dotykam potylicy, rzeczywiście, czuję guza. Nagle zauważam rany na całym ciele, dotykam ich i widzę tę samą przerażającą twarz: krwistoczerwone usta i żółta, wysunięta do przodu szczęka wykrzywiona w psychopatycznym uśmiechu. Blade ślepia i popielata cera... Boże! Znowu to samo! On wrócił! Nigdy nie odpuści! Co ja mu takiego zrobiłam?! Mam mętlik w głowie, mój wzrok jest nieprzytomny. Ocucam się dopiero, gdy jedna z koleżanek dotyka mego ramienia. Bez słowa wstaję z łóżka i przeglądam się w lustrze w przedpokoju. Dotykam najmniejszej rany, na szyi. Przed oczyma staje mi obraz... Stoję normalnie, tak, jak stałam. Przenoszę wzrok na koleżanki, patrzą na mnie zdziwione. One...one nie rozumieją...nie wiedzą... Skupiam się znowu na sobie. Delikatnie dotykam rany na zgięciu łokcia. Znowu się wybudzam. Co się dzieje? Dlaczego widzę coś, co od dawna chcę wymazać z pamięci? Boże, mój kochany?! Dlaczego mi to robisz? Tym razem nie spoglądam na koleżanki. Domyślam się wyrazu ich twarzy. Jednak, to miło z ich strony, że dają mi nieco prywatności. Rana na udzie, prawie największa. Miałam tu, na szczęście, krwotok żylny, nie tętniczy. Dotykam. Lustro. Ja w lustrze. Tylko tyle widzę. Koleżanki przychodzą do mnie. Pytają, co się dzieje. Ale ja...ja nie jestem w stanie nic powiedzieć. Paraliż języka... Nie mam czwartej rany na ciele. W sercu mam namacalny dowód boleści po stracie najmłodszej siostry... Nie! Ja już nie mogę! Patrzę na zegarek. Czternasta. Czternaście, dawniej moja ulubiona liczba. Co rok członek mojej rodziny umierał o tej godzinie. Myślę. Patrzę nieprzytomnym wzrokiem na koleżanki i padam... Chyba wołają moje imię, nie wiem, bo nie słyszę. Chyba mnie dotykają, nie wiem, bo nie czuję. Padam bez czucia na ziemię... Umarłam...