PropertyValue
rdfs:label
  • Podziemia Ugrinovci
rdfs:comment
  • Rok temu razem z kilkoma dobrymi kumplami wybraliśmy się do Serbii. Zajmujemy się tzw. UrbExem, czyli zwiedzaniem różnych opuszczonych lokacji takich jak fabryki, czy miasta pokroju Bornego Sulinowa. Serbię polecił nam jeden z naszych znajomych, który mieszka w Belgradzie. Jego matka była Serbką, więc znał język, w związku z czym został naszym przewodnikiem. Od tej sytuacji minął już prawie rok, a ja wciąż nie wiem, czym były te stwory. Jeśli chodzi o psychikę, ja to jakoś zniosłem, ale mój kolega przebywa na oddziale zamkniętym szpitala psychiatrycznego.
dcterms:subject
abstract
  • Rok temu razem z kilkoma dobrymi kumplami wybraliśmy się do Serbii. Zajmujemy się tzw. UrbExem, czyli zwiedzaniem różnych opuszczonych lokacji takich jak fabryki, czy miasta pokroju Bornego Sulinowa. Serbię polecił nam jeden z naszych znajomych, który mieszka w Belgradzie. Jego matka była Serbką, więc znał język, w związku z czym został naszym przewodnikiem. Za cel obraliśmy niedużą miejscowość Ugrinovci. Ugrinovci leży jakieś 15km od Belgradu. W 1942 roku, podczas okupacji Jugosławii, Niemcy wybudowali tam schrony, które potem służyły jako koszary dla żołnierzy jugosławiańskich. Na miejsce dotarliśmy samolotem. Wylądowaliśmy na lotnisku w Novej Pazovej, skąd odebrał nas nasz "przewodnik". Do Ugrinovci pojechaliśmy starym busem typu UAZ 452. Gdy dojechaliśmy na obrzeża miasta zobaczyliśmy niewysokie betonowe kopuły, które jak się okazało, były częścią schronów. "Przewodnik" zaparkował samochód, po czym poszliśmy w stronę schronów. Wejście było zakratowane, ale kłódka, na którą krata była zamknięta, ustąpiła po jednym mocniejszym szarpnięciu. Po otwarciu kraty i zejściu około 2 metrów schodami oczom naszym ukazały się grube metalowe drzwi, do których przytwierdzona była tabliczka z napisem "Војни објекат. Неовлашћени улазак забрањен!", oznaczało to mniej więcej to, że oprócz wojska nikt nie miał tu wstępu. Weszliśmy do środka. Było ciemno, więc zapaliliśmy latarki i flary. Flary oświetliły mrok na korytarzu jaskrawym, czerwonym światłem. Pierwsze trzy pomieszczenia niczym się nie wyróżniały, ot zwykłe koszary: zniszczone piętrowe prycze, szafki (oczywiście puste), oraz jakieś stare szmaty. Czwarte pomieszczenie było podobne do pozostałych, lecz pod ścianą stało biurko, a po podłodze walały się łuski. Na początku zdziwiliśmy się, skąd te łuski się wzięły (na ścianach nie było przestrzelin, więc na pewno nie strzelano w tym pomieszczeniu). Wyglądało na to, że któryś z żołnierzy po prostu je tu przyniósł. Podeszliśmy obejrzeć biurko. Nie było na nim nic oprócz gazety z datą 1973, tytuł artykułu na pierwszej stronie brzmiał "Тајанствени нестанци у Угриновци" czyli "Tajemnicze zniknięcia w Ugrinovci". Artykuł był o trzech osobach, które zaginęły w nieznanych okolicznościach. Poszliśmy dalej. Następnym pokojem, który odwiedziliśmy, był pokój jakiegoś oficera. Na ścianie wisiało zdjęcie Jozipa Tito, obok łóżka stała szafka z książkami, ale oprócz książek historycznych nie było na niej nic. Na stole stojącym pod ścianą znaleźliśmy... pełny magazynek! Magazynek wyglądał na magazynek od pistoletu Makarov, zabraliśmy go, w końcu nigdy nie wiadomo, kiedy takie coś się przyda. Z kwatery oficerskiej poszliśmy do kantyny. To, co tam znaleźliśmy totalnie nami wstrząsnęło. Na podłodze leżał żołnierz! A właściwie to, co z niego zostało, czyli sam szkielet w mundurze. Trup trzymał w ręku Makarova i kartkę. Pistolet był nabity, brakowało tylko jednego naboju, który zapewne tkwił w czaszce żołnierza. Na kartce po serbsku było napisane: "Ktoś zamknął drzwi od zewnątrz. Są czymś zablokowane, więc nie możemy się stąd wydostać. Siedzimy tu już trzy tygodnie, zapasy jedzenia są na wyczerpaniu, wody pitnej nie ma w ogóle. Wysłałem trzech ludzi, aby zbadali stare niemieckie przejście do drugiego bunkru, ale nie wrócili. Zaginionych poszło szukać pięciu innych. Wróciło tylko dwóch, z czego jed...". Dalej tekst był zachlapany czymś co wyglądało, a raczej było krwią. Postanowiliśmy jak najszybciej uciekać z tego bunkru, ale w tym samym czasie, w którym obróciliśmy się do wyjścia, usłyszeliśmy trzask zamykanych metalowych drzwi. Odruchowo podniosłem pistolet i wycelowałem w stronę wejścia do kantyny. Zgasiliśmy latarki i zadeptaliśmy flarę, czekaliśmy tak w zupełnej ciemności na to, co zamknęło te drzwi. Po chwili usłyszeliśmy kroki. Jeden z nas chciał zrobić krok w tył, lecz w ciemności potknął się o szkielet i upadł. Kroki ustały, lecz po parunastu sekundach dało się je słyszeć ponownie, tym razem były szybsze i wyraźnie zbliżały się w naszą stronę. Jakkolwiek by to dziwnie zabrzmiało "poczułem", że coś stoi w drzwiach i pociągnąłem za cyngiel... potem drugi i trzeci raz. Odgłos strzałów odbił się echem wśród pustych pomieszczeń. Usłyszałem jak coś upada na podłogę. Zapaliliśmy latarki. W progu leżało coś przypominające człowieka, jednak zdecydowanie człowiekiem nie było: blada skóra, która zapewne od lat nie widziała słońca, zaostrzone zęby, i postura przypominająca więźnia obozu koncentracyjnego. To coś było odziane w jugosłowiański mundur wojskowy. Ten, który nadepnął wcześniej na szkielet nie wytrzymał i zwymiotował na podłogę. Wiedzieliśmy, że nie mamy szans nieuzbrojeni, jedyne czym dysponowaliśmy to noże składane i pistolet z 12 nabojami. Jedyną drogą ucieczki był tunel, o którym wspominał oficer (o ile tylko drugi schron nie był zamknięty). Poszliśmy więc, ja na szpicy a reszta za mną. Zobaczyliśmy pomieszczenie podpisane "генератор" - "generator". Wszedłem do pomieszczenia jako pierwszy, nie było ono duże. Praktycznie cały pokój był zajęty przez agregat prądotwórczy. "Przewodnik" podszedł do panelu kontrolnego, powiedział, że według licznika paliwa starczy na 40 godzin pracy. Po kilku nieudanych próbach uruchomienia go już mieliśmy się poddać, gdy jeden z nas zobaczył, że bezpieczniki są poluzowane. Po dokręceniu ich generator dał się uruchomić. Momentalnie cały bunkier rozświetlił się bladym światłem świetlówek. Wyszliśmy z powrotem na korytarz, mogliśmy już wyłączyć latarki. Poszliśmy dalej w jedynym możliwym kierunku, starając się robić jak najmniej hałasu (choć pewnie uruchomienie generatora i strzały poinformowały wszystkich, a raczej wszystko, że jesteśmy w bunkrze). W końcu dotarliśmy do tunelu oznaczonego wytartym napisem "Notausgang", to pewnie o tym tunelu było napisane na kartce. Mimo tego, że zginęło w nim prawdopodobnie pięć osób nie mieliśmy wyjścia. Tłumaczyłem sobie, że stwór, którego zabiłem był jedyny, lecz to wcale nie pomagało. Po wejściu do tunelu poczuliśmy smród zgniłego mięsa. Po przejściu kilku metrów tunelem zlokalizowaliśmy źródło odoru, były to zwłoki, ludzkie zwłoki. Niektóre z nich leżały na ziemi, inne były przybite do ścian. Były w różnych stopniach rozkładu. Jeden z nas, gdy to zobaczył, postanowił jak najszybciej wyjść z tunelu. Próbowałem go powstrzymać, lecz on wyrwał mi broń zza paska, po czym zastrzelił się. Wiedziałem, że po strzale w głowę nie miał żadnych szans na przeżycie, ale mimo to próbowałem go ratować. Inni moi koledzy odciągnęli mnie od niego, co było słuszne ze względu na to, że strzał zwabił jednego z tych stworów. Kroki i sapanie było słyszalne od strony wyjścia z tunelu. Byliśmy więc w potrzasku: z jednej strony zamknięte stalowe drzwi, z drugiej minimum jeden stwór. Podbiegłem szybko do jednego z trupów, miał on przy sobie karabin Mauser, wziąłem karabin do ręki, niestety miał zardzewiały zamek. Za nic nie dawał się przeładować, więc został mi tylko pistolet. Czekaliśmy więc tak, na praktycznie pewną śmierć, gdy nagle usłyszeliśmy eksplozję. Kroki ustały, więc stwór albo uciekł albo to co wybuchło, zabiło go. Poszliśmy dalej, nie wiedząc czego się spodziewać. Przeszliśmy tak około 15m, gdy za zakrętem korytarza ujrzeliśmy resztki potwora i wypaloną dziurę w ścianie. Wygląda na to, że Niemcy zaminowali tunel. Szliśmy więc jeszcze ostrożniej niż przedtem, ale smród rozkładu i krwi nie pozwalał się skupić. "Przewodnik", który szedł jako ostatni, nadepnął na linkę rozciągniętą między ścianami. Kawałki jego ciała rozprysnęły się po całym tunelu w promieniu kilku metrów od miejsca wybuchu. Zostało nas tylko trzech. Byliśmy spanikowani, zaczęliśmy biec by jak najszybciej wydostać się z tego miejsca. Dotarliśmy do czegoś, co wyglądało jak wyjście na powierzchnię. Była to stara prętowa drabina, która w wielu miejscach była przerdzewiała. Kazałem moim kolegom iść przodem ze względu na to, że w razie potrzeby mogłem ostrzelać stwory i dać im czas na ucieczkę. W pewnej chwili usłyszałem krzyk. To był mój kolega, stanął na zardzewiałym szczeblu i ten nie wytrzymał. Nie zdążyłem go złapać i uderzył głową o ziemię, skręcając kark. Drugi kolega zaczął mnie wołać, bym się pośpieszył. Zacząłem się więc wspinać w stronę wyjścia, ale coś pociągnęło mnie za nogawkę. Ledwo utrzymałem się ręką na drabinie. Strzeliłem dwa razy w dół szybu, gdy pociągnąłem za cyngiel po raz trzeci, zamek zablokował się w tylnym położeniu. Oznaczało to, że w razie ponownego ataku nie miałbym jak się obronić, bo na drabinie nie miałbym jak przeładować broni. Gdy dotarłem na górę, zobaczyłem mojego kolegę próbującego ze wszystkich sił otworzyć metalową klapę. Szybko przeładowałem pistolet i przestrzeliłem zamek w klapie, rykoszet drasnął mnie w rękę, ale zamek ustąpił. Jak najszybciej wyszliśmy na zewnątrz, jak się okazało jedną z betonowych kopuł. Od tej sytuacji minął już prawie rok, a ja wciąż nie wiem, czym były te stwory. Jeśli chodzi o psychikę, ja to jakoś zniosłem, ale mój kolega przebywa na oddziale zamkniętym szpitala psychiatrycznego. Jest jeszcze jedna rzecz: dzień przed naszym wyjazdem z Serbii w ogólnokrajowej gazecie ukazał się artykuł o zaginięciu siedmiu osób w Ugrinovci i dwóch w Belgradzie. Jest to moja pierwsza pasta, więc proszę o pisanie w komentarzach, co się nie podobało oraz o czym pamiętać na przyszłość. Kategoria:Opowiadania