PropertyValue
rdfs:label
  • Mistrz Zachariusz/2
rdfs:comment
  • Wszystkie te zegary stawały teraz nagle i bez żadnej widocznej przyczyny. Kółka znajdowały się przecież w wybornym stanie, sprężyny nie straciły jeszcze elastyczności. Nadaremnie rozbierał mistrz Zachariusz te zegarki i napowrót je składał — daremnie w miejsce starych sprężyn starał się wstawić nowe — zegarki nie chciały iść. Nareszcie biedny starzec zwątpił o wszystkiem i zaczął podejrzywać, że czary zdziałały to, co on napróżno starał się sobie wytłómaczyć. — Jestto całkiem zwykły wypadek — odparł Aubert — Ja także nie lubię nocy i ciemności. — Mistrzu, znowu porywa cię szatan pychy...
Poprzedni
Następny
adnotacje
  • Dawny|1886 r
dbkwik:wiersze/property/wikiPageUsesTemplate
Autor
abstract
  • Wszystkie te zegary stawały teraz nagle i bez żadnej widocznej przyczyny. Kółka znajdowały się przecież w wybornym stanie, sprężyny nie straciły jeszcze elastyczności. Nadaremnie rozbierał mistrz Zachariusz te zegarki i napowrót je składał — daremnie w miejsce starych sprężyn starał się wstawić nowe — zegarki nie chciały iść. Nareszcie biedny starzec zwątpił o wszystkiem i zaczął podejrzywać, że czary zdziałały to, co on napróżno starał się sobie wytłómaczyć. Zdawało się przecież, że po owej okropnej nocy mistrz Zachariusz znowu przyszedł do siebie; skoro dzień zaświtał, wstał natychmiast, udał się do warstatu i ochoczo zabrał się do roboty — nawet, kiedy Aubert wszedł do pracowni, grzecznie go pozdrowił. — Jest mi już o wiele lepiej — przemówił do niego — wczoraj dolegał mi dziwny ból głowy, ale dziś ustało wszystko i czuję się zupełnie zdrowym. — Jestto całkiem zwykły wypadek — odparł Aubert — Ja także nie lubię nocy i ciemności. — Wierzę ci, Aubercie. Jeżeli kiedyś zostaniesz sławnym i wielkim, pojmiesz, że światło jest ci tak potrzebne, jak pożywienie dla ciała. Uczony potrzebuje uznania i szacunku ludzi, aby zrobić coś wielkiego. — Mistrzu, znowu porywa cię szatan pychy... — Pycha, Aubercie! Zniszcz moją przeszłość i teraźniejszość, odejmij mi nadzieję na przyszłość, a będę żył w zapomnieniu. Ale ty, biedny mój chłopcze, nie rozumiesz wzniosłego mego powołania... jesteś tylko narzędziem w mem ręku. — A jednak musicie przyznać, mistrzu Zachariuszu, że nieraz zyskałem wasze zadowolenie, kiedy udało mi się dobrze złożyć który z kieszonkowych lub ściennych zegarków. — Nie przeczę, Aubercie, że jesteś dobrym robotnikiem, ale cóż z tego, kiedy ty, skoro trzymasz w rękach miedź, złoto lub srebro i pracujesz niemi, nie czujesz w tych kruszcach ducha, który w nich przebywa... Po tych słowach zamilkł mistrz Zachariusz, lecz Aubert starał się zręcznie wznowić rozmowę. — Z prawdziwą przyjemnością widzę — odezwał się — jak wy niezmordowanie pracujecie, mistrzu. Skoro nadejdzie święto naszego cechu, to będzie się z czem pochwalić, bo kryształowy zegarek jest już, zdaje mi się, na ukończeniu. — W samej rzeczy, Aubercie — co za zaszczyt będzie to dla mnie, skoro pokażę to moje dzieło, tak przedziwnie sporządzone. Ja sam, lubo z niemałym trudem, oszlifowałem i wygładziłem pięknie ten kamień, który jest tak twardy jak djament. To mówiąc, wziął mistrz Zachariusz do ręki zegar, zrobiony z pięknie szlifowanego kryształu. Kółka, osie, ściany, wszystko to było z tego samego materjału; rozwinął on przytem cały swój talent, ażeby wykończyć to cacko sztuki zegarmistrzowskiej. Z upodobaniem, ze wzruszeniem, przyglądał się mistrz Zachariusz swojemu dziełu. — Popatrzno — rzekł — jak pięknie to wygląda. Przez kryształową powłokę tego zegarka widać chód jego i można zliczyć uderzenia jego serca! — Założę się, mistrzu — zawołał młody chłopak — że będzie on szedł wybornie i ani o jedna sekundę na cały rok nie zboczy. — Pewnie! Pewnie! Wszak włożyłem weń połowę własnego życia. Chyba moje serce przestanie bić... Aubert nie poważył się w tej chwili spojrzeć na mistrza. — Powiedz mi szczerze — ciągnął starzec po chwili dalej — czy nigdy nie miałeś mnie za warjata? Ja już nie raz uważałem, że ty i moja córka sądzicie, iż ja wpadam czasami w rodzaj chorobliwego szaleństwa. Sprawia mi to wielką przykrość, wierz mi Aubercie; zwłaszcza ty powinieneś to raz już zrozumieć, że to ja zbadałem tajemnicę istnienia, tajemnicę misternego zjednoczenia duszy z ciałem... Przy tych słowach widać było, że pycha ogarniała mistrza Zachariusza. Oczy jego świeciły blaskiem prawie nadnaturalnym, duma przebijała się w całej jego postawie, w każdem prawie słowie i poruszeniu. I w samej rzeczy, próżność mistrza Zachariusza była nawet uzasadniona. Aż do jego czasów sztuka zegarmistrzowska pozostawała jeszcze w kolebce. Od czasu, kiedy Plato w czterysta lat przed Chrystusem, wynalazł rodzaj klepsydry, tak zwany zegar nocny, nie wymyślono nic nowego. Zegarmistrze nie sporządzali dobrych zegarków, starali się tylko misternie je wyrzeźbić i upiększyć; często tworzono na owych zegarkach grupy poruszających się figur, które za pomocą melodyjnych dzwonków odgrywały liczbę godzin. Wówczas, kiedy fizyczne i astronomiczne wiadomości nie opierały się na dokładnem odmierzaniu czasu, kiedy jeszcze nie było kolei żelaznych, które stosują się podług sekundy, nikt nie troszczył się o zregulowanie biegu czasu. We dnie dzwon ogłaszał godzinę, w nocy obwoływano ja głośno. Nie obliczano czasu ściśle, ale za to obszerne zastosowanie znajdowały sztuki piękne. Nie robiono wiele, ale robiono dobrze. Na jednym kościele budowano dwa wieki; w ciągu swego życia malarze nie wiele wykańczali obrazów, poeci utwarzali zaledwie jeden poemat, ale były to tylko same sztuki mistrzowskie, które do dziś jeszcze są cenione. Gdy potem inne umiejętności zrobiły postęp, podniosła się i sztuka zegarmistrzowska, ale ciągle jeszcze stała jej na przeszkodzie jedna okoliczność, mianowicie, że chód zegarka nie był jeszcze ujednostajniony, wskutek czego niepodobna było czasu regularnie odmierzać. W tym to właśnie czasie wynalazł mistrz Zachariusz hamulec, za pomocą którego uregulował ruch wahadła i przez to osiągnął matematyczną regularność; od tego wynalazku pomieszało się w głowie staremu zegarmistrzowi. Pycha w nim wzrastała z każdym dniem, jak rtęć w termometrze, aż wreszcie osiągnęła stopień zupełnego obłąkania i tak uniesiony dumą starzec wyobrażał sobie, że przy fabrykacji zegarków zbadał zjednoczenie duszy z ciałem... Dzisiaj, widząc że Aubert go uważnie słucha, nie myślał wcale hamować swego zapału i tak dalej mówił w uniesieniu: — A czy wiesz ty, mój synu, co to jest życie? Czy ty pojąłeś działalność sprężyn, które powodują byt? Czy zbadałeś samego siebie?... Nie, bo w takim razie poznał byś wewnętrzny węzeł, który dzieła Boga łączy z mojemi i zrozumiałbyś, że w urządzeniu kółek naśladowałem jego twory. — Mistrzu! — zawołał Aubert żywo — czyż można maszynę ze stali lub miedzi równać z tchnieniem boskiem, które nazywamy dusza, z tem tchnieniem, które ożywia nasze ciało? Czyż podobna, żeby istniały jakieś kółka, któreby ruch naszym członkom nadawały, sprężymy, któreby budziły w nas myśli? — W to ja nie wchodzę — rzekł mistrz Zachariusz spokojnie, ale z zaciętością ślepego, który zapamiętale kroczy w przepaść. — Jeżeli chcesz mnie zrozumieć, to musisz najpierw pojąć cel wynalezionego przezemnie hamulca. Spostrzegłszy nieregularność chodu zegarków, poznałem, że całe dotychczasowe ich urządzenie nie wystarcza, i że trzeba jeszcze innej niezawisłej siły, do uregulowania chodu; przekonałem się, że tego celu dopnę przez ujednostajnienie ruchu wahadła. Co za wzniosła myśl przywrócić ma utracona siłę przez ten sam ruch zegarka, który uregulować było jego celem!... Aubert skinął głową potakująco. — A teraz, Aubercie — ciągnął dalej stary zegarmistrz z coraz większem ożywieniem — wglądnij w samego siebie, a znajdziesz w sobie dwie siły: siłę ducha i ciała, a więc ruch i regulator! Duch jest głównym czynnikiem życia, jest więc ruchem. Nie wchodzę w to, czy ruch ten wzniecany bywa przez dźwignię, sprężynę lub inny materjalny, albo nie materjalny wpływ — dość, że koncentruje się w sercu. Bez ciała byłby jednak ten ruch nie równy, nie jednostajny, nawet niemożliwy! Tak więc ciało reguluje dusze, samo zaś, jak wahadło, zawisłe jest od regularnych wahań, a że wszystko tak jest urządzone, jak mówię, to można z tego poznać, że człowiek ma się źle, jeżeli jedzenia, picia, snu, lub innych potrzeb cielesnych należycie nie wypełnia. Tak więc, jak u moich zegarków, dusza przywraca ciału utraconą przez wahanie siłę. A cóż może być przyczyną tej wewnętrznej łączności duszy z ciałem, jeżeli nie jakiś dziwny hamulec, za pomocą którego urządzenie pierwszej spojone jest ściśle z urządzeniem drugiego? Otóż masz teraz wzór, według którego uregulowałem chód zegarków... Nie ma już więcej dla mnie tajemnicy w tem życiu, wszystko zbadałem własnym rozumem, własną pracą! File:Master Zacharius by Théophile Schuler 03.jpg Wspaniale, ale zarazem strasznie wyglądał mistrz Zachariusz wypowiadając te swoje myśli i urojenia. Córka jego, Gérande słyszała to wszystko; przed chwila bowiem weszła niepostrzeżona do pokoju i teraz nie mogąc się dłużej powstrzymać, rzuciła się ojcu na szyję. — Co ci jest, dziecię moje! — zapytał starzec przyciskając ją kurczowo do piersi. — Ojcze, drogi ojcze! Gdybym tu — zawołała kładąc rękę na sercu — miała choćby jedną tylko sprężynę, nie mogłabym ciebie tak bardzo kochać! File:Master Zacharius by Théophile Schuler 04.jpg Przez chwilę spoglądał mistrz na swoją córkę osłupiałym wzrokiem — nagle jednak krzyknął głośno, chwycił się gwałtownie ręką za serce i upadł bezwładnie na fotel. — Ojcze! kochany ojcze! co ci się stało? — Na pomoc! Scholastyko! — zawołał Aubert. Ale stara kobieta nie nadeszła zaraz, poszła bowiem otworzyć najpierw drzwi, do których ktoś zapukał. Tymczasem stary zegarmistrz powrócił już do przytomności, właśnie w chwili, kiedy Scholastyka zamknąwszy napowrót drzwi wchodowe weszła do warstatu. Zobaczywszy ją, zawołał: — Nieprawdaż Scholastyko, że przynosisz mi znowu jeden z tych przeklętych zegarków, który stanął? — Ach! w istocie, zgadłeś pan — rzekła Scholastyka podając zegarek kieszonkowy Aubertowi. — Moje serce nigdy nie myli się w tym względzie!... jęknął starzec. Tymczasem Aubert starannie opatrzył zegarek, mimo wszelkich jednak usiłowań nie mógł go naprać.
is Następny of