PropertyValue
rdfs:label
  • W krainie białych niedźwiedzi/I/15
rdfs:comment
  • 4 września Jasper Hobson oznajmił myśliwym, że udadzą się na polowanie na foki. Trzeba było zaopatrzyć się w paliwo i światło przed nadejściem zimy. Legowisko fok było oddalone na piętnaście mil. Miano się doń wybrać w towarzystwie Mrs. Pauliny Barnett, która przyjęła zaproszenie porucznika, nie dlatego, aby ją zachęcał widok ginących zwierząt, lecz ażeby móc zwiedzić okolice przylądka Bathurst, a szczególnie część wybrzeża, na którem wznosiły się urwiste skały. Mrs. Paulinie Barnett i porucznikowi towarzyszyli sierżant Long i żołnierze Petersen, Hope i Kellet. – Na to nie umiałbym odpowiedzieć.
Tytuł
  • |1
Poprzedni
  • [[
Sekcja
  • Część I
  • Rozdział
Następny
  • [[
adnotacje
  • Dawny|1925 r
dbkwik:wiersze/property/wikiPageUsesTemplate
Autor
  • Juliusz Verne
abstract
  • 4 września Jasper Hobson oznajmił myśliwym, że udadzą się na polowanie na foki. Trzeba było zaopatrzyć się w paliwo i światło przed nadejściem zimy. Legowisko fok było oddalone na piętnaście mil. Miano się doń wybrać w towarzystwie Mrs. Pauliny Barnett, która przyjęła zaproszenie porucznika, nie dlatego, aby ją zachęcał widok ginących zwierząt, lecz ażeby móc zwiedzić okolice przylądka Bathurst, a szczególnie część wybrzeża, na którem wznosiły się urwiste skały. Mrs. Paulinie Barnett i porucznikowi towarzyszyli sierżant Long i żołnierze Petersen, Hope i Kellet. Podróżni wyruszyli o ósmej zrana. Dwoje sanek zaprzężonych w trzy pary psów jechało wraz z nimi dla zabrania zabitych zwierząt. Ponieważ narazie sanki były puste, gromadka wędrowców zajęła w nich miejsca. Pogoda była piękna, lecz mgły przysłaniały promienie słońca, którego żółtawa tarcza znikała w tej porze lata na kilka godzin nocnych. Wybrzeże, na zachód od przylądka Bathurst tworzyło równą płaszczyznę wznoszącą się zaledwie na kilka metrów nad poziom morza.Położenie tego gruntu zwróciło uwagę Jasper Hobson’a dla następujących powodów: Przypływy i odpływy na morzach podbiegunowych są dość silne. Wielu z żeglarzy, jak Parry, Franklin, dwaj bracia Ross, Mac Clure, Mac Clintock, znajdując się na morzach północnych w czasie największych przypływów widziało, jak morze wznosiło się wtedy na dwadzieścia do dwudziestu pięciu stóp nad średni poziom. O ile dane te były dokładne – a nie było powodu, dla którego możnaby wątpić o prawdomówności tych badaczy – porucznik Hobson zapytywał siebie, dlaczego ocean, wezbrawszy pod działaniem księżyca, nie zalewał tego wybrzeża tak mało wznoszącego się nad poziom morza, skoro na swej drodze nie znajduje żadnej przeszkody w postaci jakiej bądź wyniosłości gruntu, dlaczego nie zalał okolicy aż do najdalszych krańców widnokręgu, a tem samem nie złączył wód jeziorka zwodami oceanu Lodowatego. Otóż było oczywiste, że żadnego wylewu nie było tu nigdy. Jasper Hobson podzielił się swem spostrzeżeniem z towarzyszką, która odpowiedziała, że prawdopodobnie przypływy te i odpływy nie musiały nigdy być tak wielkie, jak powszechnie mniemano. – Ależ przeciwnie, proszę pani – odparł Jasper Hobson. – Wszyscy żeglarze potwierdzają zgodnie w swych opowiadaniach, że przypływy i odpływy są bardzo wydatne na morzach polarnych i jest rzeczą nieprawdopodobną, aby mylić się mogli. – A więc niech pan mi wytłumaczy,– odezwała się podróżniczka – dlaczego fale oceanu nie pokryją tej krainy tak mało wzniesionej nad poziom morza? – O to właśnie mi chodzi, lecz zjawiska tego objaśnić sobie nie mogę. Podczas miesięcznej naszej bytności na tem wybrzeżu stwierdziłem kilkakrotnie, że poziom morza wznosi się zaledwie na stopę w zwykłym czasie, a ręczyłbym, że za dwa tygodnie, 22 września, przy porównaniu dnia z nocą, to jest w chwili, gdy zjawisko dosięgnie swego maximum, morze nie podniesie się więcej nad półtorej stopy w okolicy przylądka Bathurst. Zresztą przekonamy się o tem. – Ależ wreszcie, panie Hobson, zjawisko to musi mieć swoją przyczynę, ponieważ wszystko ma przyczynę na tym świecie. – A więc, – odpowiedział porucznik, – jedno z dwojga: albo żeglarze podali mylne wiadomości, – co trudno przypuścić, wziąwszy pod uwagę takie nazwiska, jak Parry’ego, Franklina, Ross’ów i innych – albo przypływy i odpływy w tych miejscach wybrzeża są tak nieznaczne, jak na morzu Śródziemnem i innych, u których zbliżenie wybrzeży jest znaczne i wąskość przesmyków tamuje dostęp wód oceanu Atlantyckiego. – Przyjmijmy tę ostatnią hipotezę, panie Jasper, – odezwała się Mrs. Paulina Barnett. – Musimy ją przyjąć, – rzekł porucznik, – potrząsając głową, – a jednak nie zadowala mnie ona bynajmniej, i czuję, że tu tkwi coś osobliwego, z czego sprawy zdać sobie nie mogę. File:'The Fur Country' by Férat and Beaurepaire 032.jpg O dziewiątej wędrowcy zajechali do zatoki, w której zwykle przebywają foki. Sanki pozostawiono wtyle, aby zwierząt nie płoszyć. Jakże odmiennie przedstawiało się tu wybrzeże w stosunku do wybrzeża przylegającego do przylądka Bathurst! W miejscu, gdzie zatrzymali się myśliwi, wybrzeże ciągnące się dziwaczną linją wykręconą i poszarpaną na całej swej rozległości, zdradzało najwyraźniej swe pochodzenie wulkaniczne, różniące się jaskrawo od formacyj osadowych, cechujących przylądek Bathurst. Nie woda lecz ogień okresów geologicznych przyczynił się najoczywiściej do utworzenia tych terenów. Kamień, którego brak zupełny na przylądku Bathurst, – osobliwość, mówiąc nawiasem, nie dająca się wytłumaczyć inaczej jak brakiem przypływów i odpływów – pojawił się tu w postaci bloków nieregularnych i skał, osadzonych głęboko w gruncie. Wszędzie, na piasku czarniawym, wśród law pęcherzykowatych, widniały kamyki należące do krzemianów, znanych pod ogólną nazwą feldspatów, których obecność wskazywała niechybnie, że wybrzeże powstało drogą formacji krystalicznej. Na jego powierzchni błyszczały różne labradoryty, różne okrągłe kamyki o barwach żywych i mieniących się, niebieskie, czerwone, zielone, a gdzie niegdzie pumeksy i rodzaj czarnego kamienia, używanego na zwierciadła. W dali piętrzyły się wysokie skały, wznoszące się na dwieście stóp nad poziomem morza. Jasper Hobson miał zamiar wejść na szczyt jednej z tych skał, aby przypatrzeć się wschodniej części kraju. Mógł uskutecznić to z łatwością, gdyż chwila polowania na foki nie nadeszła jeszcze. Dopiero kilka par tych zwierząt zabawiało się na wybrzeżu, tymczasem chodziło o to, aby zgromadziły się w znacznej liczbie dla odpoczynku, a raczej aby można je zaskoczyć podczas snu, wywołanego u tych morskich ssaków południowem słońcem. Przytem Jasper Hobson zauważył, że nie są to foki w całem znaczeniu tego słowa, jak o tem twierdzili jego towarzysze, lecz konie morskie i krowy morskie, znane pod nazwą morsów, których cechą są długie kły, wystające ze szczęki wierzchniej ku dołowi. Tak więc myśliwi, okrążywszy zatokę, którą ochrzcili nazwą zatoki Morsów, wstąpili na urwiste wybrzeże. Petersen, Hope i Kellet zostali na małym przylądku, aby dopilnować ukazania się fok i w odpowiedniej chwili dać o tem znać wstępującym na szczyt skały Mrs. Paulinie Barnett, Jasper Hobson’owi i sierżantowi Long. Po upływie kwadransa wędrowcy nasi dosięgli szczytu, skąd mogli z łatwością podziwiać roztaczający się przed ich oczyma krajobraz. U ich stóp ciągnęło się rozległe morze, zlewające się na północy z niebem. Ani ziemia ani lodowe góry nie przerywały ciągłości krajobrazu, i prawdopodobnie pod tym równoleżnikiem ocean był dostępny dla żeglugi aż do cieśniny Berynga. W porze letniej zatem okręty Towarzystwa będą mogły swobodnie dopłynąć do przylądka Bathurst, przywożąc potrzebne zapasy i wywożąc futra. Na zachodzie zaś krajobraz był zupełnie odmienny i tutaj Jasper Hobson znalazł potwierdzenie swych domysłów, co do szczątków wulkanicznego działania rozproszonych po wybrzeżu. W odległości dziesiątka mil ciągnęły się pagórki o kształcie wulkanicznym, ze ściętemi stożkami, których dostrzec nie było można z przylądka Bathurst, gdyż były zasłonięte urwistem wybrzeżem. Niepewny ich zarys odbijał od tła nieba, jak gdyby kreślony jaką drżącą ręką. Jasper, przyjrzawszy się im uważnie, zwrócił na nie uwagę Mrs. Pauliny i sierżanta, poczem przeniósł się wzrokiem w przeciwległą stronę. Na wschodzie ciągnęła się tu długa równa linja wybrzeża, dochodząca do przylądka Bathurst. Przy pomocy dobrej lunety możnaby widzieć fort Nadziei, a nawet dym niebieskawy, wydostający się prawdopodobnie w tej chwili z kuchni, której kapłanką była Mrs. Joliffe. Poza nimi okolica nie przedstawiała się jednolicie. Z jednej strony na wschód i południe rozległa równina graniczyła z przylądkiem, z drugiej zaś – za urwistem wybrzeżem, od zatoki Morsów do gór wulkanicznych, ślady widoczne wstrząśnienia lądu świadczyły o jego pochodzeniu wulkanicznem. Porucznikowi, przypatrującemu się uważnie tym dwu zupełnie odmiennym krajobrazom, wydało się to rzeczą niezwykle dziwną. – Czy pan sądzi, panie poruczniku, – spytał sierżant Long, – że te góry na zachodzie wybrzeża są wulkanami? – Bez wątpienia, sierżancie – odpowiedział Jasper Hobson. – Pumeksy, labradoryty i inne kamienie, które widzieliśmy w okolicach zatoki Morsów, zawdzięczają im swe pochodzenie, a gdybyśmy się posunęli o trzy mile dalej, napotkalibyśmy lawę i popiół. – I pan sądzi, panie poruczniku, że wulkany te są jeszcze czynne? – spytał sierżant. – Na to nie umiałbym odpowiedzieć. – W każdym razie dym się nad niemi nie unosi w tej chwili. – To nic nie znaczy, sierżancie Long. Czy nie wypuszczasz nigdy fajki z ust? – Prawda, panie poruczniku. – To samo jest z wulkanami, sierżancie. Dym nie unosi się nad niemi bez przerwy. – Rozumiem, panie poruczniku, – rzekł sierżant Long, – nie rozumiem tylko, jak mogą istnieć wulkany w tych stronach podbiegunowych. – Nie są one tu liczne, – odezwała się Paulina Barnett. – To prawda, – rzekł porucznik, – w każdym razie jest ich dosyć: na wyspie Jean Mayen, na wyspach Aleuckich, na Kamczatce, w części Ameryki należącej do Rosjan, na Islandji, następnie na południu w Ziemi Ognistej, w okolicach Australji. Wulkany te są jak gdyby kominami tej wielkiej kuchni, gdzie przygotowują się produkty chemiczne naszej kuli ziemskiej i przypuszczam, że Stwórca zbudował te kominy wszędzie, gdzie okazały się potrzebne. – Zapewne, panie poruczniku, ale na biegunach, w tym mroźnym klimacie… – Nie ma to żadnego znaczenia, sierżancie, czy znajdują się one pod biegunem, czy pod równikiem. Powiem więcej, okna te są potrzebniejsze pod biegunami, niż gdziekolwiek indziej. – A to dlaczego, panie poruczniku? – spytał sierżant Long. – Dlatego, że te okna otworzyły się pod naciskiem gazów wewnętrznych, w tem właśnie miejscu, gdzie skorupa ziemska jest mniej gruba. Otóż zdaje mi się, że z powodu spłaszczenia ziemi przy biegunach, jest rzeczą naturalną… Ale spostrzegłem znak dany nam przez Kellet’a – rzekł porucznik, przerywając swe dowodzenie. – Czy pani zechce nam towarzyszyć? – Zostanę tu, panie Hobson, – odpowiedziała podróżniczka. – Widok rzezi morsów nie pociąga mnie bynajmniej. – W takim razie zechce pani zejść za godzinę. Wrócimy razem do fortu. Rozstawszy się z podróżniczką, Jasper Hobson. i sierżant Long podążyli ku zatoce Morsów, gdzie znaleźli się w kwadrans później. Morsy zalegały wybrzeże w liczbie stu co najmniej. Niektóre z nich pełzały na piasku na swoich krótkich płetwistych nogach. Ale większa ich część spała. Jeden czy dwa samce, długości trzech metrów, o sierści rzadkiej, barwy rudawej, zdawały się czuwać nad resztą stada. File:'The Fur Country' by Férat and Beaurepaire 034.jpg Myśliwi musieli się zbliżyć z największą ostrożnością, pod zasłoną skał i wyniosłości gruntu, aby móc zagrodzić morsom drogę do morza. Na ziemi bowiem zwierzęta te są ociężałe i niezgrabne. Poruszają się tylko, skacząc od czasu do czasu na swych krótkich nogach, lub pełzają, wyginając kość pacierzową. Natomiast w wodzie, będąc w swoim żywiole, odzyskują żwawość, a nawet, jako znakomici pływacy, zagrażają bezpieczeństwu szalup, które na nich polują. Tymczasem trzy czuwające samce zaczęły się niepokoić, czując zbliżające się niebezpieczeństwo. Podnosiły głowę, wodząc oczami na wszystkie strony. Ale zanim zdążyły dać znak ucieczki, Jasper Hobson i Kellet z jednej, sierżant, Petersen i Hope z drugiej strony wybiegli, trafiając celnie w pięciu morsów, które następnie zakłuli lancami, podczas gdy reszta stada rzuciła się w morze. Rezultat tego łatwego zwycięstwa był nadspodziewany. Morsy były okazałe. Kość ich kłów, choć nieco ziarnista, była przedniego gatunku, ale porucznik zwrócił główną uwagę na ich grube i tłuste cielska, mogące dostarczyć obfitego zapasu tłuszczu. Wciągnięto je niebawem na sanki i wyruszono zpowrotem do fortu wraz z Mrs. Pauliną Barnett, która była nadeszła. Oczywiście podróż odbyto pieszo, gdyż sanki wiozły pożądany ciężar. Podróżni mieli przed sobą przeszło dziesięć mil drogi w kierunku prostym, a ponieważ, jak mówią Anglicy, „niema dłuższej drogi nad drogę bez żadnego wygięcia”, więc droga wydała im się niezmiernie długą. Dla jej urozmaicenia myśliwi rozmawiali o tem i owem. Mrs. Paulina brała żywy udział w rozmowie tych dzielnych ludzi, od których zasiągnęła niejednej pożytecznej wiadomości. Droga wydała się tem dłuższa, że sanki wiozące ciężar ważący kilka tysięcy funtów, pospieszać nie mogły. Na zamarzniętej powierzchni gruntu przebyćby można było odległość dzielącą fort Nadziei od zatoki Morsów w niespełna dwie godziny. Kilkakrotnie musiano przystawać, gdyż psy były niezwykle zmęczone, wioząc ciężar nadmierny, co nasunęło sierżantowi Long następującą uwagę: – Mogłyby też te morsy obrać sobie za legowisko miejsce bardziej zbliżone do fortu. – Miejsca takiego nie znalazłyby, – odpowiedział porucznik, potrząsając głową. – Dlaczego nie? panie Hobson – spytała Mrs. Paulina Barnett, zdziwiona tą odpowiedzią. – Dlatego, że wodoziemne zwierzęta zbliżają się tylko do wybrzeża o lekkiej pochyłości, ażeby mogły na niej pełzać po wyjściu z morza. – A przecież wybrzeże przylądka… – Wybrzeże przylądka jest urwiste jak mur wieży. Wybrzeże to nie jest wcale pochyłe, przeciwnie jest jak gdyby prostopadle ścięte. Jest to również jedną z osobliwości tej strony, skoro więc nasi rybołowcy zechcą na wybrzeżu zająć się połowem ryb, będą zmuszeni zaopatrzyć się w wędki co najmniej trzystu sążni długości! Dlaczego wybrzeże to ma ten kształt, a nie inny, tego nie wiem, przypuszczam jednak, że przed wiekami musiało nastąpić jakieś gwałtowne załamanie pod wpływem działalności wulkanicznej, na skutek czego jedna część wybrzeża została oderwana i spoczywa obecnie na dnie morza Lodowatego!