PropertyValue
rdfs:label
  • Piątek - najgorszy dzień mojego życia
rdfs:comment
  • Piątek - 6:00 rano Pochmurny, deszczowy, i chłodny dzień uchylił swe progi. Obudziło mnie łagodne świszczenie wiatru w kominie piętro wyżej. Próbowałem otworzyć swoje ospałe, zaropiałe oczy. Leżałem tak klika minut, swoją drogą cieszyłem się, że to już ostatni dzień. Pomogłem jej wyjść z okna. Zaprowadziła mnie do samochodu. Nie chciał zapalić. Musiałem go pchnąć. Gdy już odpalił, wsiadłem do niego.
dcterms:subject
abstract
  • Piątek - 6:00 rano Pochmurny, deszczowy, i chłodny dzień uchylił swe progi. Obudziło mnie łagodne świszczenie wiatru w kominie piętro wyżej. Próbowałem otworzyć swoje ospałe, zaropiałe oczy. Leżałem tak klika minut, swoją drogą cieszyłem się, że to już ostatni dzień. Zawsze poranek spędzałem z innymi domownikami. Tym razem niefortunnie złożyło się, iż musieli oni załatwić swoje sprawy. Zostałem więc sam w wielkim domu. Po omacku poszedłem po szklankę wody. Na dworze lało jak scebra. To dziwne, gdyż zawsze w tych godzinach widzę spory ruch na ulicach. Samochody przemieszczają się tu i ówdzie. Tego poranka nie było tam żywej duszy. Poszedłem więc się ubrać. Wróciłem do ciepłej kuchni. Wyciągnąłem deskę do krojenia, otworzyłem chlebak i lodówkę. Zrobiłem sobie kakao i kilka kanapek. Śniadanie skonsumowałem przed telewizorem, aby nie doskwierała mi monotonia i cisza, której za bardzo nie lubiłem porankiem. W wiadomościach ujrzałem artykuł mówiący o seryjnym mordercy, który zbiegł z zakładu karnego nieopodal mojego domu. Bojąc się o siebie szybko dokończyłem śniadanie, zszedłem jeszcze na dół nakarmić swojego psa. Mój pies był psem bardzo silnym. Ogromnym Husky Syberianem. Nie musiałem się więc martwić o dom. Umyłem zęby oraz wykonałem czynności związane z poranną toaletą. Założyłem bluzę, wziąłem ze sobą parasol, mały wojskowy nożyk (dla obrony) oraz gaz pieprzowy. Wyszedłem zamykając za sobą drzwi. Zamknąłem jeszcze dokładnie wszystkie wejścia. Upewniwszy się, że wszystko jest w porządku ruszyłem w stronę przystanku autobusowego. Każdego normalnego dnia wiele ludzi tu przychodzi, i na przystanku zdarza mi sie porozmawiać z kolegami. Dziś nie było tu nikogo. Nie wydawało mi się to za specjalnie dziwne, gdyż zawsze moi koledzy z małych rzeczy robią coś "dużego". Więc być może zobaczyli także ten artykuł i w trosce o siebie zostali w domu? W sumie ja też mogłem tak uczynić. Jednak dziś miałem poprawę ważnego testu z matematyki. Moi rodzice by mnie chyba zabili gdybym go nie napisał. Poza tym nigdy nie byłem typem człowieka, który wierzy w "bujdy". Ooo, tak. Wtedy tak myślałem. Wracając do tematu w mgle zauważyłem zarys autobusu. Jechał on bardzo szybko i nie zatrzymywał się na przystankach. Na tablicy napisane miał "DONIKĄD". Wtedy serce podeszło mi do krtani. Chciałem wrócić do domu, jednak zapaliła mi się jakaś "lampka", że lepiej tam nie iść. Bałem się, że zastanę w nim coś potwornego. Krew, lub psychopatę z piłą. Cokolwiek. To do mnie niepodobne. W tamtej chwili chyba zwariowałem. Zdecydowałem się jednak iść do szkoły. Stwierdziłem, że lepiej będzie jak pobiegnę. Po 10 minutach dotarłem do szkoły. Nie paliło się w niej żadne światło. Pukałem jak wściekły we wszystkie wejścia. W końcu uświadomiłem sobie, że wracam do domu jednak w tej samej chwili z okna wychyliła się twarz starszej rumianej kobieciny. Była to sprzątaczka w naszej szkole. Otworzyła je i rzekła: - Mój Ty młody człowieku. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co się w naszym mieście dzieje? Czy nie boisz się psychopaty?- Jakiego psychopaty? - wtedy sobie przypomniałem - Achh, tak. Też pani o tym słyszała? Ano boję, ale myślałem, że nie wpływa to na tutejsze życie. Czyli lekcji nie ma?- Oczywiście, że nie. To byłoby narażenie. Ogromne narażenie. Czy zdajesz sobie z tego sprawę? A teraz do domu, szybko. Za 20 minut masz tam być. I z niego nie wychodź.- A pani co tu robi? - zapytałem z ciekawości.- Przyjechałam tu samochodem, aby posprzątać. Teraz boję się wyjść. Słyszałam to w radiu, gdy siedziałam w pomieszczeniu woźnych. - odrzekła mi.- Samochodem? W takim razie czego się pani boi? - zapytałem- Że.. że. że czai się gdzieś za drzwiami! - wykrzyknęła ze strachem.- Spokojnie. Mam nóż i gaz pieprzowy. Nie jesteśmy bez obrony. - powiedziałem, aby ją uspokoić. Pomogłem jej wyjść z okna. Zaprowadziła mnie do samochodu. Nie chciał zapalić. Musiałem go pchnąć. Gdy już odpalił, wsiadłem do niego. - Podwieźć Cię? Na prawdę nie chcę, abyś sam szedł w taką pogodę, do tego w takie niebezpieczeństwo. - zapytała mnie.- A co pani zrobi? - zapytałem.- Poradzę sobie. - odpowiedziała mi bardzo stanowczo.Widząc strach w jej oczach dałem jej swój mały arsenał. W tej samej chwili ujrzałem już charakterystyczny żywopłot obok mojego domu. Wyszedłem z samochodu, podziękowałem i ruszyłem w jego stronę. Brama szczęknęła chaotycznie i znalazłem się już kilkanaście metrów przed wejściem. Ale zaraz? Coś mi tu nie pasowało. Przednie okno było rozbite. Podbiegłem do drzwi. Tak jak wcześniej były one zamknięte. Wyjąłem z kieszeni pęk kluczy i przekręciłem je. Natychmiast wbiegłem do domu. Wydawało się być bardzo cicho i spokojnie. Jednak słyszałem lekkie kapanie, tak jakby woda kapała z kranu. Zawsze byłem oszczędny. Nawet pod względem zakręcenia głupiej wody z kranu. Odgłos dobiegał z łazienki. Na palcach powoli się tam zbliżałem. To było najbardziej potworne 10 sekund mojego życia. Wiecie jak się bałem? Nie? To czytajcie.. Wychyliłem głowę zza progu i w tym momencie cała moja psychika pękła. Po prostu pękła. Z półki nad wanną, gdzie trzymam szampony, dezodoranty i tym podobne kapał gęsty płyn. Była to krew. Powoli zbliżałem się z duszą na ramieniu. Czułem, że będę pamiętać to do kónca życia. Wanna była pełna. Nie od wody, lecz od krwi. Tak, od litrów ciemno-czerwonej gęstej krwi. A nad nią samotnie unosiło się bordowe ciało mojego brutalnie zamordowanego psa. Zawsze byłem odważnym człowiekiem. To było za dużo. Zemdlałem ze strachu. Po prostu. Padłem na ziemię jak kawka i odpłynąłem. Po długiej ciemności i nicości w oczach w tle słyszałem głuche pikanie elektrokardiografu. Na ręce poczułem swędzenie. Gdy dotknąłem miejsca swędzenia, okazało się, że to wenflon. Po chwili wszystko zrozumiałem. Obudziłem się w szpitalu. Po długich minutach leżenia odwiedziło mnie dwóch policjantów. Nikt tak na prawdę nie wie co się stało. Pies został brutalnie pocięty i wrzucony do wody, gdzie się wykrwawił. Morderca nie zostawił żadnych śladów. Żadnych. Dosłownie. Nikt go nie widział. Moi rodzice dalej nie mogą się połapać w tym, co właśnie się stało. Odwiedzają mnie w szpitalu. Teraz leczę się farmakologicznie. Tak zalecił mi mój psychoterapeuta. Bez niego na prawdę nie dałbym rady. Ale.. dlaczego ja? Dlaczego? Przecież nigdy nie zrobiłem nikomu żadnej krzywdy. Jednak, ktoś musiał ucierpieć. To los nierówno rozdał. Po prostu. Kategoria:Opowiadania